Lilie
wodne są roślinami wyjątkowymi. Na pierwszy rzut oka widać jedynie ich
piękno i kruchość - jakby z trudem unosiły się na powierzchni wody.
Większość z nas zauważa tylko ich barwne zakwitanie, lecz Ci, którzy choć raz
wsiądą na łódkę i podpłyną w ich stronę dowiedzą się, jak silne korzenie
zapuszczają. Podobnie rzecz ma się z bohaterkami filmu Lilie
wodne (Naissance des pieuvres), reżyserii Céline Sciammy.
Pomimo, iż fabuła może wydać się trywialna (lato, młodzież,
pierwsze miłości), głębi filmu nie można oddać jedynie paroma określeniami.
Bohaterki zmagają się przede wszystkim nie ze światem, lecz z sobą. Właśnie
dlatego traktuję ekranizację jako obrazek, który ukazuje odkrywanie własnej
seksualności oraz potrzeb przez osoby młode i całkowicie bezbronne wobec uczuć,
których jeszcze nie znają. Ciekawi jednopłaszczyznowa perspektywa - nie ma ani
męskiego punktu widzenia, ani tym bardziej perspektywy osób dorosłych. Co
więcej, pozbawieni głosu zostali przedstawieni w negatywnym świetle.
Opiekunowie zdają się nie interesować dorastającymi nastolatkami. Mężczyźni są
samcami alfa - dominującymi, pragnącymi fizycznych przyjemności i biorącymi
wszystko, czego zechcą. Płeć piękna na ogół nie sprzeciwia się im nawet wtedy,
gdy taka forma miłości nie sprawia przyjemności.
Widzę dwa wytłumaczenia takiej budowy. Film jest obrazkiem, jego głównym celem
jest ukazanie pewnej sytuacji, uczuć bohaterek, a taki subiektywizm uwypukla
emocje jednostek. Być może twórca chciał także ukazać mechanizm społeczeństwa.
Dziewczęta wiedzą, że akceptowalną formą związku jest relacja między kobietą a
mężczyzną, więc szukając miłości stereotypowo marzą o mężczyźnie właśnie.
Bohaterki Lilii wodnych płyną nie do końca z tym prądem.
Rzadko zdarza się, by charakterologia postaci, jak i sama gra aktorska
zadowoliły mnie w tak dużym stopniu. Marie (Pauline Acquart), Annie (Louise
Blachere) i Floriane (Adèle Haenel) mają po piętnaście lat, aktorki także
są młode, lecz reżyserka nie boi się ukazywać nagości, czy scen erotycznych.
Główną bohaterką jest Marie, która oglądając zawody pływania synchronicznego
swojej przyjaciółki Annie zakochuje się. Jest to scena magiczna, podsycona
napięciem i szczerością, które uwypukliło towarzystwo muzyki.
O dziwo nie zawodzi mnie nawet zakończenie, które zdaje się rozmyte, jednak
dzięki temu nie nakierowujące na jedną interpretację. Pozwala to wyciągnąć z
obrazka uniwersalne wnioski. Jedynie atmosfera wakacji jest zbyt leniwa, a i
można było pokazać więcej. Dlaczego Annie ma problemy z nagością, dlaczego
Floriane wdaje się w zbyt bliskie relację z mężczyznami i z jakiego powodu
Marie kilkukrotnie nadgryza i zawija jabłko w gazety?
Nie wiem, czy jest to opowieść o miłości trudnej. Jestem przeciwna
przylepianiu Liliom wodnym łatki filmu jedynie o relacji
homoseksualnej. Przede wszystkim bowiem ekranizacja uderza szarością i takim
ukształtowaniem, że wydaje się opowieścią, jaka mogłaby przydarzyć się każdemu
młodemu człowiekowi. Jak już mówiłam, bohaterki są jak lilie wodne – z
jednej strony delikatne, z drugiej zderzone z rzeczywistością, w której trzeba
zapuścić korzenie i zawalczyć o siebie.
grafika z: link
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz