czwartek, 21 marca 2013

Recenzja „Pokłosia”


Jeśli ktoś czyta(ł) tego bloga, to widział, że oglądałem jeden z dwóch kontrowersyjnych polskich filmów ostatnich miesięcy, czyli „Obławę”. Nie okazała się ona tak straszna, jak ją malowali. Teraz przyszedł czas na „Pokłosie”…

Zaczyna się niemrawo. Koleś (Ireneusz Czop) wraca ze Stanów, jedzie na wieś do brata (Maciej Stuhr), którego zostawiła żona. Od początku da się wyczuć jakąś taką niespotykaną w polskich produkcjach aurę tajemniczości (nieporównywalnie większą niż np. w „Domu Złym”). Naprawdę byłem pod wrażeniem. Niby nic, jest miasteczko polskie, z tradycyjnymi chłopami na ławeczce, słoneczko świeci. Ale w tym sielskim obrazie coś nie gra. Widz oczekuje czegoś wielkiego, elektryzującego. A tu Stuhr zbiera sobie nagrobki żydowskie na polu, a ludzie są na niego cięci, bo z tego powodu zniszczył jedną z gminnych dróg. Banalne wyjaśnienie, gdzie tutaj szok? Jednak owa zniszczona droga okazuje się tylko czubkiem prawdziwej góry lodowej. „Obława” chciała obalić mity II wojny światowej, ukazując niegrzecznych Polaków. No to w „Pokłosiu” mamy bardzo niegrzecznych Polaków w czasach okupacji.

Jak gdzieś przeczytałem, „Pokłosie” tkwi w klimacie kryminału. Tu się zgodzę, bo przybyły ze Stanów bohater kawałek po kawałku dochodzi do strasznej prawdy. Jednak w zwykłych kryminałach poznajemy zabójcę i koniec. Mówimy sobie – aha, to jednak ten/ta, nie spodziewałem się. W „Pokłosiu” jest inaczej. Prawda, której dowiadujemy się pod koniec uderza niesamowicie. Może nie jestem jakiś wybitnym kinomaniakiem, ale nie potrafię też zliczyć, ile filmów nakręconych w podobny sposób widziałem. A jednak obraz Władysława Pasikowskiego wywarł na mnie największe wrażenie.

Jeszcze jeden aspekt. Mam taką niepisaną zasadę, że o ile chętnie sięgam po zwiastuny, o tyle rzadko kiedy poznaję przed obejrzeniem wszystkie okoliczności filmu. W zdecydowanej większości przypadków działa to na moją korzyść, gdyż jeśli mam do czynienia z ekranizacją autentycznych wydarzeń, nie nastawiam się jakoś na to, co naprawdę się stało. Tak też było i tym razem. Historia opowiedziana w „Pokłosiu” miała (niestety) miejsce w przeszłości. Mimo, iż akcja dzieje się w niedawnej teraźniejszości, kluczem do całej fabuły są wydarzenia z 1941, jakie miały miejsce w miejscowości Jedwabne. Dla tych, którzy uważali na historii wszystko będzie jasne, ale jeśli kogoś nie było akurat na tej lekcji, nie będę wyjaśniał, a wybór czy znać historię przed obejrzeniem filmu czy nie, pozostawiam wam. Ja skojarzyłem fakty dopiero pod koniec, zwłaszcza, że kilka rzeczy jest albo zmarginalizowanych albo wyolbrzymionych.

Tytułem podsumowania słówko, które może powiedzieć nieco więcej o „Pokłosiu” tym, którzy go nie widzieli. Pasikowski znany jest głównie jako twórca „Psów”. Myślałem, że po latach złagodniał, stworzył film o tle historycznym. Teraz biję się w pierś i czekam, jak za kilka lat będzie oceniane jego obecne dzieło. Bo w tej chwili „Psy” wygrywają dla mnie tylko tym, że tak bardzo wrosły się w polską kulturę. Jednak z punktu widzenia emocji – „Pokłosie” demoluje Lindę i spółkę.

A już na sam koniec malutkie skazy, których gdybym nie wytknął, nie byłbym prawdziwym Polakiem. No bo niby rozumiem, że to nie jest film oparty na faktach, a jedynie pomysł zaczerpnięty z historii. Niemniej jednak realizatorzy mogliby wykazać się większą dokładnością, jeśli chodzi o pewne szczegóły czy w ogóle fakty historyczne. Po drugie, wiadomo że tego typu film musi mieć pozytywnego bohatera – ale dlaczego to zawsze musi być ksiądz?! Jeszcze dostaje zawału pod koniec, więc nie może uchronić bohaterów przed klęską. Zdecydowanie zbyt oklepany motyw. Ale to już wszystko, reszta naprawdę dobra i poruszająca.

grafika z: link

Brak komentarzy: