Jeśli ktoś czyta(ł) tego bloga, to widział, że oglądałem
jeden z dwóch kontrowersyjnych
polskich filmów ostatnich miesięcy, czyli „Obławę”. Nie okazała się ona tak
straszna, jak ją malowali. Teraz przyszedł czas na „Pokłosie”…
Zaczyna się niemrawo. Koleś (Ireneusz Czop) wraca ze Stanów,
jedzie na wieś do brata (Maciej Stuhr), którego zostawiła żona. Od początku da
się wyczuć jakąś taką niespotykaną w polskich produkcjach aurę tajemniczości
(nieporównywalnie większą niż np. w „Domu Złym”). Naprawdę byłem pod wrażeniem.
Niby nic, jest miasteczko polskie, z tradycyjnymi chłopami na ławeczce,
słoneczko świeci. Ale w tym sielskim obrazie coś nie gra. Widz oczekuje czegoś
wielkiego, elektryzującego. A tu Stuhr zbiera sobie nagrobki żydowskie na polu,
a ludzie są na niego cięci, bo z tego powodu zniszczył jedną z gminnych dróg.
Banalne wyjaśnienie, gdzie tutaj szok? Jednak owa zniszczona droga okazuje się
tylko czubkiem prawdziwej góry lodowej. „Obława” chciała obalić mity II wojny
światowej, ukazując niegrzecznych Polaków. No to w „Pokłosiu” mamy bardzo
niegrzecznych Polaków w czasach okupacji.
Jak gdzieś przeczytałem, „Pokłosie” tkwi w klimacie
kryminału. Tu się zgodzę, bo przybyły ze Stanów bohater kawałek po kawałku
dochodzi do strasznej prawdy. Jednak w zwykłych kryminałach poznajemy zabójcę i
koniec. Mówimy sobie – aha, to jednak ten/ta, nie spodziewałem się. W
„Pokłosiu” jest inaczej. Prawda, której dowiadujemy się pod koniec uderza
niesamowicie. Może nie jestem jakiś wybitnym kinomaniakiem, ale nie potrafię też
zliczyć, ile filmów nakręconych w podobny sposób widziałem. A jednak obraz
Władysława Pasikowskiego wywarł na mnie największe wrażenie.
Jeszcze jeden aspekt. Mam taką
niepisaną zasadę, że o ile chętnie sięgam po zwiastuny, o tyle rzadko kiedy
poznaję przed obejrzeniem wszystkie okoliczności filmu. W zdecydowanej
większości przypadków działa to na moją korzyść, gdyż jeśli mam do czynienia z
ekranizacją autentycznych wydarzeń, nie nastawiam się jakoś na to, co naprawdę
się stało. Tak też było i tym razem. Historia opowiedziana w „Pokłosiu” miała
(niestety) miejsce w przeszłości. Mimo, iż akcja dzieje się w niedawnej
teraźniejszości, kluczem do całej fabuły są wydarzenia z 1941, jakie miały
miejsce w miejscowości Jedwabne. Dla tych, którzy uważali na historii wszystko
będzie jasne, ale jeśli kogoś nie było akurat na tej lekcji, nie będę
wyjaśniał, a wybór czy znać historię przed obejrzeniem filmu czy nie,
pozostawiam wam. Ja skojarzyłem fakty dopiero pod koniec, zwłaszcza, że kilka
rzeczy jest albo zmarginalizowanych albo wyolbrzymionych.
Tytułem podsumowania słówko, które może powiedzieć nieco
więcej o „Pokłosiu” tym, którzy go nie widzieli. Pasikowski znany jest głównie
jako twórca „Psów”. Myślałem, że po latach złagodniał, stworzył film o tle
historycznym. Teraz biję się w pierś i czekam, jak za kilka lat będzie oceniane
jego obecne dzieło. Bo w tej chwili „Psy” wygrywają dla mnie tylko tym, że tak
bardzo wrosły się w polską kulturę. Jednak z punktu widzenia emocji –
„Pokłosie” demoluje Lindę i spółkę.
A już na sam koniec malutkie skazy, których gdybym nie
wytknął, nie byłbym prawdziwym Polakiem. No bo niby rozumiem, że to nie jest
film oparty na faktach, a jedynie pomysł zaczerpnięty z historii. Niemniej
jednak realizatorzy mogliby wykazać się większą dokładnością, jeśli chodzi o
pewne szczegóły czy w ogóle fakty historyczne. Po drugie, wiadomo że tego typu
film musi mieć pozytywnego bohatera – ale dlaczego to zawsze musi być ksiądz?!
Jeszcze dostaje zawału pod koniec, więc nie może uchronić bohaterów przed
klęską. Zdecydowanie zbyt oklepany motyw. Ale to już wszystko, reszta naprawdę
dobra i poruszająca.
grafika z: link
grafika z: link
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz