Obejrzałem „Obławę”! Ku mojemu
zaskoczeniu film ten wyszedł bardzo szybko na DVD, dzięki czemu nie zdążyłem o
nim zapomnieć i obejrzałem. Wiele się nasłuchałem o tym obrazie, jaki to
kontrowersyjny, pełen szokujących treści. I tu pojawia się mój pierwszy problem.
W zapowiedziach czytałem, że „Obława” obala polskie mity dotyczące wojny,
deheroizuje utarte wizje walczących do ostatniej krwi Polaków. Tyle, że aby
zobaczyć obalone mity najpierw trzeba w nie wierzyć. Ja niestety do tej grupy
społecznej się nie zaliczam. Jestem tylko człowiekiem i rozumiem, iż w
sytuacjach ekstremalnych (a za takie uważam wojnę) ludzie będą robić wszystko,
aby przeżyć. Sposoby schodzą tutaj na dalszy plan. Dlatego było dla mnie
oczywiste, że w czasie niemieckiej inwazji nie wszyscy łapali na broń i biegli
na pierwszą linię frontu. To, że dotychczas oglądaliśmy tylko bajki w stylu „Bitwy warszawskiej” gdzie
drobne panie łapią za CKM, a ramię w ramię z żołnierzami, z krzyżem w dłoni
pędzi ksiądz, jest tylko naszym narodowym zboczeniem. „Obława” jest kolejnym
filmem o II wojnie światowej, z którego jednak wyjęto martyrologię i mesjanizm.
Cała historia przedstawiona w
tym filmie jest w zasadzie banalna. Grupa żołnierzy, zepchnięta przez wroga do
podziemia, gnieździ się w spartańskich warunkach w lesie i działa na zasadach
partyzanckich. Mają swojego hitmana (Marcin Dorociński), który likwiduje złych
Niemców i polskich zdrajców. Wśród grupy walecznych mężów krząta się Pestka (Weronika Rossati), ni to
pielęgniarka ni to praczka. Dziewczyna traci wiarę w sukces Polaków, wybiera
kolaborację. W kontaktach z Niemcami pomaga jej etatowy konfident Hitlerowców –
Henryk Kolendowicz (Maciej Sthur).
Żeby nie znudzić widza, cała
fabuła została mocno udziwniona dwoma czynnikami. Po pierwsze – chronologia.
Liczne retrospekcje są jedynym źródłem jakiegokolwiek napięcia, czym przy
okazji nieco utrudniają odbiór filmu. Po drugie – związek przyczynowo-skutkowy.
Oglądałem ten film dość późnym wieczorem lecz uważnie, jednak mimo wszystko w
pewnym momencie nie wiedziałem już, od kogo się to wszystko zaczęło. Żona
Kolendowicza (Sonia Bohosiewicz) chce pozbyć się niekochanego męża. Jej ojciec
donosi na zięcia polskim żołnierzom. Zabójca Dorociński wyrusza po
Kolendowicza, by zastrzelić go w lesie. Dowiadujemy się także, że kaprala Wydrę i Kolendowiczową łączy wspólna przeszłość. Drugi ciąg to historia Pestki.
Przychodzi do Kolendowicza, razem spotykają się z Niemcami. W konsekwencji
spotkania dochodzi do rzezi w obozie partyzantów. Niby nic takiego ale
zagmatwane, prawda?
Wreszcie gra aktorska. Wszystko
kręci się wokół czworga bohaterów (Sthur, Dorociński, Rossati, Bohosiewicz).
Najprostsze zadania miała odtwórczyni roli Pestki. Cicha, cnotliwa, pełna
pokory i skruchy. Brakuje wewnętrznej walki, rozdarcia między własnymi
interesami, a wiarą w rodaków. Po tej hollywoodzkiej
gwieździe spodziewałem się więcej. Odrobinę emocji widać w grze Sonii
Bohosiewicz. Mimo, że jej miłość do męża, o ile w ogóle była, wygasła, możemy
zaobserwować jej rozterki, wahania. Szczerze mówiąc, najbardziej w „Obławie”
podobał mi się Dorociński. Bardzo dobrze oddał psychikę wysoce indywidualnej
postaci jaką grał. Po serii filmów gdzie występuje jako melancholijny,
zagubiony romantyk (swoją drogą widziałem ostatnio zwiastun filmu „Miłość”
gdzie wraca do tego typu bohatera; panie Marcinie, why?), w tym filmie jawi się
jako bezwzględny killer, który przed wykonaniem wyroku potrafi gawędzić z
ofiarą o piłce nożnej (świetna scena!). Grając kaprala Wydrę według mnie pokazał, że to czołowy polski aktor pokolenia w
wieku około lat 30. A co pokazał Sthur? Oddał charakter swojej postaci dobrze,
solidnie, pokazał wszystko co miał pokazać jako Henryk Kolendowicz. I pewnie
uznałbym, że to kolejna jego dobra rola, gdyby nie fakt, że zagrał w tym filmie
z Dorocińskim, który go przyćmił. Na koniec mały kamyczek do ogródka „Obławy”.
Postać Kolendowicza: kolaboranta, materialisty i egoisty została ukazana źle.
Widać, że chciano stworzyć bohatera
pełnego wewnętrznych sprzeczności, który współpracować z Niemcami musi, żeby
przetrwać. Jednak w „Obławie” widzę tylko typowy czarny charakter, który dzięki
donosom żyje w przepychu i instrumentalnie traktuje żonę. Kiedy już zdążymy go
znielubić pojawia się jego ludzka twarz.
Nie wykorzystuje Pestki, a przed śmiercią pokazuje, że tak naprawdę kocha żonę
i prosi swojego oprawcę o opiekę nad nią. Zwłaszcza ten ostatni gest sprawił,
że ręce mi opadły.
Podsumowując, jeśli znacie
historię „Obława” nie będzie dla was szokiem. Może za to być jednym z
pierwszych REALISTYCZNYCH polskich filmów o tematyce wojennej. Wszystko to
dźwiga na swoich plecach Dorociński, który intryguje i ciekawi. Dlatego warto
obejrzeć ten obraz, choćby ze względu na niego.
grafika z: link
1 komentarz:
Dorocińskiego ostatniego czasu miałam dość, ale na szczęście obronił się rolą w "Obławie". Do reszty aktorów także się nie doczepię. Ale sama gra aktorska nie wystarczy - niestety za dużo retrospekcji, pomieszania wątków. Jak na polski film wojenny całkiem nieźle, ale szkoda, że zmarnował się taki potencjał. :)
Prześlij komentarz