sobota, 20 lipca 2013

Co dał mi Nabokov? - recenzja „Lolity"

Przez lata nie rozumiałam, choć może bardziej adekwatne w przypadku literatury będzie stwierdzenie, że nie czułam wyrażania „klasyk”. Broniłam się przed tym pojęciem po to, aby manifestować subiektywizm czytelnika, jego indywidualne potrzeby estetyczne. Zmieniło się to, gdy przeczytałam Lolitę Vladimira Nabokova.

O powieści słyszałam wiele, zazwyczaj same ochy i achy, więc już od kilku lat była na szczycie listy książek, które przeczytać muszę. Jednak sama powieść trafiła w moje ręce dopiero, gdy kupiłam ją okazyjnie – i to i tak po to, aby przeleżeć prawie pół roku na półce, gdzieś między literaturą międzywojnia a współczesną.


Randka z Nabokovem, mimo tylu polecających ją komentarzy, rozkręcała się powoli; i to nie tylko dlatego, że długo nie mogłam wygospodarować czasu. Pierwsze sto stron, może nieco więcej, czytało mi się po prostu z trudem.

Przede wszystkim czytelnik musi zmierzyć się z tematem seksualności nawet nie młodych dziewczynek, lecz właściwie jeszcze dzieci. Nie jest to wyzwanie łatwe – zwłaszcza, że w czasach, w których żyjemy, piętnuje się wszelkie przejawy pedofilii. Dopiero przy drugim podejściu udało mi się nieco stłumić odrazę na tyle, by książki nie odłożyć z powrotem na półkę.

Równocześnie należy także przetrawić sposób prowadzenia narracji, który może odrzucić początkowym brakiem fabuły. Pomimo znudzenia brnęłam jednak dalej, gdyż sama strategia pisania (czy raczej magiczna umiejętność doboru słów) urzekła mnie. Zdecydowanie należy uznać Nabokova za mistrza w akcentowaniu autentyzmu wydarzeń, indywidualizacji bohaterów, wgłębianiu się w ich sposób myślenia, ale i poetyckości narracji, opisującej miłość do istoty młodej i wulgarnej (słowa Lolitki pięknie kontrastują z brzmieniem narracji).

Mimo że bohater, Humbert Humbert, czaruje czytelnika wizją człowieka w gruncie rzeczy naiwnego, któremu szczęście po prostu sprzyja w erotycznych zamiarach, nie zapomnijmy, że narracja ta jest autoanalizą – tak logiczną, co i kreującą. Bohater chce, byśmy wierzyli, że matka jego umiłowanej Lolitki zakochuje się w nim tylko po to, by ułatwić mężczyźnie bezkarne spędzanie czasu z dzieckiem; a młoda Lo sama wobec niego zachowuje się wulgarnie i wyuzdanie. Bardzo łatwo przy tym wszystkim zapomnieć o tym, co Humbert zamierza zrobić z Lo nawet wtedy, gdyby los mu nie sprzyjał. Ostatnie strony Lolity są odpowiedzią na to, jak daleko nasz narrator może się posunąć.

Nie jestem jednak pewna jaki status powieści nadać. Czy jest to tylko analiza fascynacji Humberta do Lolity? Nie sądzę. Niemal każdy bohater ponosi klęskę, jego życie jest złamane. Nie ma bowiem szczęścia ani pierwsza żona narratora (Waleria), ani Pani Haze, czy wprowadzający tyle zamieszania Clare Quilty, a nawet główni bohaterowie – Dolores i Humbert. Winę Humberta wobec Lolity widać wyraźnie. Bezwstydność Lo zdaje się być bezwstydnością dziecka, jej wulgarność i łatwość, z jaką wpada w objęcia Humberta naiwnością, pogubieniem w świecie, który został jej przedstawiony w sposób krzywdzący dla młodej, samotnej dziewczynki. Nie potrafię w inny sposób czytać powieści, która opisuje seksualną fascynację (nie miłość) dorosłego mężczyzny do dziecka.

Podsumowując, odwołam się do poruszonego już wątku klasyku. Uznaję, że jest nim Lolita, bo ciężko o powieść, która jest idealna niemal pod każdym względem: konstrukcji, kunsztu, wiarygodności, ale i rozstrojenia czytelnika: między sprzeciwem moralności a zachwytem nad pięknem słowa. 

Nabokov Vladimir, Lolita, tłum. Michał Kłobukowski, Warszawa: MUZA, 2012, ss. 416.


1 komentarz:

kruchescianyszczescia pisze...

Mi też było bardzo ciężko "wkręcić" się w tą książkę, ale efekt końcowy sprawił, że odczuwam powieść jako wybitną.