sobota, 28 grudnia 2013

Świąteczne wpisy blogerów


          
  Święta już minęły, ale dzięki kilku wolnym dniom miałam czas, by poodwiedzać blogi. W zasadzie czytam internetowe zapiski innych już chyba od dekady. Zabawne, jak ta cała blogosfera się zmieniła (ale o tym może kiedy indziej?). Tylko moje pisanie wciąż takie samo: sporadyczne. Zawsze mam wrażenie, że i tak nikogo moje wirtualne słowa nie interesują. Zwłaszcza, że sama jestem bardzo krytyczną czytelniczką. Najbardziej lubię czytać znajomych, co nikogo pewnie nie dziwi – interesują nas ludzie, o których coś wiemy. Mamy też świadomość, czy na ich recenzję reagować entuzjazmem, czy stwierdzeniem, że skoro X to poleca, to mi się nie spodoba. Ale na temat: do jakich wniosków doszłam przegryzając pierniczki?


Święta to magiczny czas, nawet w świecie wirtualnym. I nie mówię tu o uprzejmości, miłości albo zadumie nad sensem narodzin małego Jezuska. Magiczność odnosi się raczej do tego, jak święta są labą dla kreatywności blogerów. Mówiąc w skrócie: tematy notek są tendencyjne. Szafiarki mogą pisać o tym, jak ubrać się na wigilijną kolację; blogerki kulinarne o potrawach; a ci, co piszą o życiu chętnie zamieszczają cały cykl o tym, jaki prezent kupić bliskim. Czasem pojawiają się też notki o tym, jak kreatywnie pakować prezenty, jak ozdobić pięknie stół na święta, czy które tradycje akurat bloger obchodzi. Jedna z blogerek (nie pamiętam adresu!) ujęła mnie tym, że co roku czyta Opowieść Wigilijną i pytała o podobne doświadczenia czytelników. To było coś uśmiechającego.

Sęk w tym, że nie wiem, co myśleć o takiej jednolitości. Z jednej strony nawet po mojej rudej łepetynie przebiegła myśl, żeby napisać listę top prezentów naszymi oczyma. Ale z drugiej, z prezentami jest tak, że bardzo indywidualnie podchodzę do ludzi, i chyba ciężko by mi było sporządzić jakąś materialną listę. 

Zastanawiam się też, czy moje spostrzeżenia nie są też efektem czytania przez ludzi Kominka (nie zgadzam się z wieloma jego tezami, nie lubię jego stylu, więc zaglądam tam tylko, jeśli ktoś podeśle mi link – dla uprzejmości). Jego motywowanie ludzi do jak najczęstszego pisania i łapania tematu w prawie każdej dziedzinie życia skutkuje tym, że wielu blogerów pisze o tym samym i tak samo. Ciężko się potem przez to przebić – zwłaszcza, jeśli styl Kominka kogoś nie kręci. Choć oczywiście fajnie, że ktoś zamiast siedzieć i patrzeć na innych  robi coś sam.  

Tak na zakończenie dodam, że nie mówię, że złe są te moje wnioski; po prostu ludzie są jednak cholernie do siebie podobni. I podatni na wpływy.


Grafika z: klik.

2 komentarze:

Ewa pisze...

Tak się składa, że w ostatni dzień świąt skończyłam czytać pierwszą książkę Kominka. Z ogromnym uśmiechem na ustach (serio, dawno żaden "branżowy" tekst nie zostawił mnie z takimi fajnymi emocjami;). I poza tym, co Ty zauważyłaś, Kominek zwraca ogromną uwagę na jedno: unikalność. Poza tym namawia do brania wszystkiego pod lupę (nawet swoich tekstów), krytycznego myślenia właśnie. I dla mnie to jest najważniejsze, co wyniosłam z tej książki. Myślę, że w pogoni za dobrymi radami, łatwo o tym zapomnieć.

Posty świąteczne są bardzo fajne - pod warunkiem, że ktoś czwarty raz w tym samym roku nie porusza tego samego tematu. ;)

PS: Ja czytam Was, ale często blokuje mnie skomplikowana weryfikacja obrazkowa przed komentowaniem :D

kruchescianyszczescia pisze...

Nie czuję i nie widzę fenomenu Kominka. Jego posty mnie męczą.
No tak, na większości blogach (u mnie także) można znaleźć to samo. Jednakże to nie wyklucza tego, że każdy blok jest inny i każda osoba za komputerem jest inna. ;)