Jak
pisać o prozie, która sama jest niczym innym, jak dyskursem o
powieści? Jak nie powielić błędu głównej bohaterki, która
spytała przyjaciela o treść książki, i otrzymała odpowiedź, że
idea, jakoby książka była "o czymś", to właśnie
coś, przeciw czemu autor występuje, a jeśli już miałaby o czymś
być, to z pewnością o tym, że należy przestać myśleć w ten
sposób o książkach - że są o czymś? Wydaje się, że
Intryga małżeńska jest napisana właśnie w taki sposób,
że każdy czytelnik może dostrzec inną jej
treść.
Nie
zrozumcie mnie źle – Intryga małżeńska ma konkretną
fabułę, ale zetknięcie się z nią nie ma celów czysto
rozrywkowych. Dlatego też, jeśli szukasz w lekturach całkowitego wyłączenia szarych komórek - nie jest to książka dla ciebie. Trzeba przy tej powieści myśleć. Początkowo mój zachwyt nad utworem był subiektywny,
spowodowany możliwością utożsamienia się z bohaterką powieści.
Madeleine jest młodą kobietą, studiującą literaturę i naprawę
lubiącą książki. Znamienne, że zanim ją poznamy, narrator
najpierw przybliża nam, jakie lektury znajdują się na jej półce.
Dopiero później dowiadujemy się, że bohaterką jest właśnie Madeleine i
właśnie skończyła studia. Z jednej strony wiąże się to z
koniecznością podjęcia różnych decyzji, z drugiej wymaga mierzenia się z konsekwencjami z przeszłości. Kolejne blisko 500 stron książki
to nie tylko dalsze (i przeszłe, bo autor bardzo lubi stosować
retrospekcję) losy bohaterki i jej przyjaciół (Leonarda i
Mitchella), ale także wywód nad teorią literatury, religią,
miłością, dojrzałością i seksualnością.
Rozważania
nad literaturą i życie bohaterów uzupełniają się, co zmusza
czytelnika do szukania głębszych znaczeń. Madeleine, zafascynowana
wiktoriańskimi powieściami, pisze pracę dyplomową pod mottem W
miłości nie ma szczęścia, chyba że w finale angielskiej
powieści. A wszystko zaczęło się od tezy profesora Saundersa,
który na wykładzie powiedział, że:
forma
powieści osiągnęła apogeum wraz z rozwojem intrygi małżeńskiej
i nigdy się nie podniosła po jej zaniku. W czasach kiedy życiowy
sukces zależał od mariażu, a mariaż zależał od pieniędzy,
powieściopisarze mieli o czym pisać. Wielkie dzieła epickie
traktowały o wojnach, powieść zaś o małżeństwie. Równość
płci, korzystna dla kobiet, dla powieści już tak korzystna nie
była. A rozwód całkowicie ją zgubił. Jakie miałoby znaczenie,
za kogo wyjdzie Emma, gdyby mogła później wnieść o separację? (s. 33-34)
I znów
– w obliczu słów, które padają w książce, jak traktować
powieść, którą trzymam w ręku? Autor zmyślnie połączył w utworze dwa aspekty: rozważania badaczy nad kryzysem powieści współczesnej i rosnącą liczbę rozwodów na świecie. A wszystko to z perspektywy młodych, jeszcze dojrzewających do dorosłości, studentów. W fabule także nie zabrakło tematu małżeństwa.
Postacie? Są autentyczne i zindywidualizowane. Leonard - atrakcyjny, szalony i inteligentny, choć cierpiący z powodu pogłębiającej się depresji. Mitchell - uwikłany w religijne zasady, które nie do końca mu odpowiadają; szczęścia szuka w podróży po świecie. I Madeleine, która pociąga obu i musi popełnić kilka błędów, zanim zrozumie siebie.
Dla mnie książka była niewiarygodnie wciągająca i cudownie zintelektualizowana. Uważam wręcz, że powinna bronić się sama, bo każda jej recenzja będzie zbyt płytka. Także krótko: jeśli żyjecie w jakimś stopniu literaturą - jest to wasz must read.
Jeffrey Eugenides, Intryga małżeńska, Kraków: Wydawnictwo ZNAK, 2013, ss. 490.
Na "zachęcenie" i zakończenie kilka wypisanych cytatów:
Madeleine
czuła, że teoretycy semiotyki w większości byli nielubianymi
dziećmi, często zastraszanymi lub zaniedbywanymi, tak więc tlącą
się w sobie złość kierowali przeciwko literaturze. Chcieli
zdegradować autora. Chcieli, żeby k s i ą ż k a, ta z trudem
wywalczona, transcendentna rzecz, była t e k s t e m, przypadkowym,
nieokreślonym i otwartym na sugestie. Chcieli, by główną rolę
odgrywał czytelnik. Bo sami byli czytelnikami. (s. 59)
Madeleine
nagle zrozumiała. Semiotyka była postacią, jaką przybrał u
Zippersteina kryzys wieku średniego. Dzięki temu, że został
semiotykiem, mógł nosić skórzaną kurtkę, biegać na
retrospektywne pokazy filmów Douglasa Sirka w Vancouverze i
gromadzić na swoich zajęciach wszystkie seksowne zbłąkane dusze.
Zamiast zostawić żonę, Zipperstein zostawił literaturoznawstwo. (s. 66)
Ucisk kobiet przez mężczyzn nie był kwestią tylko pewnych czynów, lecz całego sposobu myślenia i postrzegania świata. Uniwersyteckie feministki szydziły z drapaczy chmur, twierdząc, że to symbole falliczne. To samo mówiły o rakietach kosmicznych, chociaż, jeśli się nad tym zastanowić, rakiety miały taki, a nie inny kształt nie z powodu fallocentryzmu, lecz aerodynamiki. Czy Apollo 11 w kształcie waginy dotarłby na Księżyc? Panis stworzyła ewolucja. (s. 198)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz