środa, 30 kwietnia 2014

Czy boisz się ciemności? Recenzja filmu „Paranormal Activity"

No jasne, każdy się boi. Dlaczego? Raczej nie dlatego, że nie widzisz, dokąd idziesz. Boisz się, bo nie masz bladego pojęcia, co cię otacza. Nie rejestrujesz żadnego ruchu, nie masz pewności, czy wokół ciebie są znane domowe przedmioty, czy może psychopata z nożem kuchennym w prawej dłoni, śliniący się na myśl o poćwiartowaniu twojego, póki co żywego, ciała. Boimy się nieznanego. I na tym bazuje seria Paranormal Activity."


Na dziś PA to pięć filmów. Seria właściwie już kultowa, gdyż po pierwszej części taśmowo zaczęły powstawać horrory a`la amatorski film z wakacji – nagrany zwykłą kamerą, gdzie widz nie ma dostępu do filmowej rzeczywistości poza tą nagraną przez najczęściej jednego z bohaterów (patrz choćby wspominana przez nas Tragedia na przełęczy Diatłowa). Jest jak ze wspomnianą ciemnością. Możliwość naszej percepcji zostaje ograniczona. Reszta jest mroczna. Pozostaje tylko najlepsza na świecie fabryka horrorów, którą każdy z nas ma zawsze pod ręką – nasza wyobraźnia. Na niej właśnie bazują twórcy serii PA. Przez pięć filmów wspólnym mianownikiem jest jedynie niewyjaśniona sekta/klan wyznawców szatana/demona/latającego potwora spaghetti (bez urazy, pozdrawiam wszystkich pastafarian). Oglądając kolejne części dowiadujemy się tylko, że chodzi o pierworodne dzieci i złe kobiety. Ale tylko tyle. Resztę musimy sobie dopowiedzieć i wierzcie mi, że każdy wyobraża sobie dokładnie to, co jemu wydaje się najstraszniejsze. I właśnie to zapewniło filmom PA sukces.

Ten sam mechanizm działa, kiedy już coś „straszy”. Nie mamy mordercy z końcówką od blendera zamiast dłoni, nie ma zombie, obcych ani krwiożerczych pasikoników. Jest siła, prawdopodobnie demoniczna, która wyprawia z nami i naszym domem, co chce. Rozwala, przerzuca, miota i zgniata. To wszystko w niespodziewanych momentach. Jednak po kolei.

Pierwszy film, jak to zwykle bywa, był najlepszy. Poziom tajemniczości był dla widza najwyższy. Dostaliśmy tylko bujające się garnki, migające światła, ruchome drzwi i kobietę na granicy zdrowego umysłu i opętania. Wszystkie ujęcia pochodziły z kamery jej męża. Prawdziwym mistrzostwem były momenty, gdy para bohaterów opuszczała zasięg kamery. Znów zadziałał motyw niewiedzy. Nowatorskim i genialnym w swojej prostocie okazało się też przyspieszanie zegara kamery w ujęciach z nocy. Oglądasz przez prawie minutę śpiących ludzi, a zegar kamery w rogu pędzi. Aż tu nagle zwalnia do zwykłego biegu i już wiesz, że coś się stanie, choć do ostatniej chwili nie wiesz, co to będzie. Odgłos, blask, ruch? A napięcie rośnie…


Druga część nie wniosła praktycznie niczego nowego. Do całej historii i wiedzy o złu, dostaliśmy jedynie motyw z pierworodnym synem. Dodano też nagrania z domowego monitoringu, które nieco obniżyły napięcie, jednak sprawiły, że całość była ciekawsza.



Trzecia odsłona PA to obniżenie lotów, choć nadal niezły horror. Tym razem mamy sporą retrospekcję, pozostającą jednak w logicznym związku z poprzednimi częściami. Strachu ma nam napędzić stara i nieskomplikowana kamera, która monitoruje przestrzeń na ruchomym stojaku, co znów daje nam pole do popisu imaginacji. Łatwiej też o zaskoczenie widza, choć po pewnym czasie staje się ono nieco przewidywalne.


PA numer 4 to z kolei najbardziej współczesna część, gdzie wykorzystuje się kamerki internetowe, itp. Jednak pod kątem wartkości akcji i emocji to zdecydowanie najsłabszy epizod. Pojawiają się działające na mnie, jak płachta na byka „horrorowe nastolatki”, co nie zwiastuje niczego dobrego. Dopiero zakończenie daje nieco grozy i w jakikolwiek sposób zachęca do pójścia na kolejną część.



No i finisz. Paranormal Activity 5 – Naznaczeni. Nowi bohaterzy, nowa sceneria. Powrót do starego, dobrego motywu jednej, prostej kamery. Mniej stukania patelni, więcej opętania. Ta zmiana nieco odstaje od tego, co widzieliśmy dotychczas, ale sprawia, że PA się nie nudzi. Najnowsza część jest dużo bardziej… agresywna. Kiedy już coś się dzieje, dzieje się na całego. Nie ma lekkich stuków-puków, nie ma ludzi na pograniczu opętania. Jak demon przychodzi to robi piekło po całości. Naprawdę nie wierzyłem, jak twórcom piątej części uda się sprawić, że nie usnę. A jednak im się powiodło. Dostajemy więcej historii, więcej wyjaśnień. Jednak cały czas wszystko jest na tyle tajemnicze, że nie wiemy, czego do końca się spodziewać. Dziś, w dobie filmów wychodzących z wytwórni z intensywnością taśmy produkcyjnej, seria PA to jeden z wyjątków, gdzie sequele czy prequele nie są tylko odgrzewanym kotletem. To nadal dobre horrory, które warto obejrzeć. 


A jeśli po seansie będzie wam mało, zejdźcie do piwnicy i zgaście światło...

plakaty hurtem z filmweb.pl
oko w ciemności na górze z http://www.freeimages.com/

3 komentarze:

ponapisach - recenzje filmowe pisze...

Gratuluję wytrwałości i zaliczenia całej serii :). Ja obejrzałem tylko pierwszą, skądinąd świetną. Taka forma kręcenia filmu nie jest oczywiście niczym nowym, jednak w PA twórcy w zgrabnej historii umieścili maksimum strachu :) Żeby nie zepsuć sobie dobrego wrażenia po tytule, poprzestanę na pierwszej części.

paranoJa pisze...

serio, PA ma tyle części? :D

Unknown pisze...

pierwsza częśc mnie faktycznie prerażała , tym bardziej że oglądałam ją na dużym ekranie. wiecznie podskakiwałam na krzesle ze strachu : dd ale im dalej tym zabawniej.