środa, 9 kwietnia 2014

Uzależniony od sukcesu, czyli recenzja filmu „Wilk z Wall Street"

Na wstępie recenzji „Wilka z Wall Street” chciałbym złożyć serdeczne wyrazy współczucia wszystkim narodom anglojęzycznym. Naprawdę ogarnia mnie trwoga gdy pomyślę, że mógłbym być Brytyjczykiem, Australijczykiem czy innym Amerykaninem i znać tak mało wulgaryzmów. Jaką pustynią lingwistyczną było oglądanie „Wilka z Wall Street” i kręcenie się nieustannie wokół f**k oraz s**t.


Pierwszym zatem zarzutem wobec tego filmu powinno być znaczne ograniczenie ekspresji werbalnej wszystkich postaci, jednak trudno winić twórców i odtwórców za ubóstwo mowy Szekspira.

A tak na poważnie, film jest dobry, nawet bardzo dobry. Opowiada historię maklera, który w latach dziewięćdziesiątych odniósł ogromny sukces grając na granicy moralności i praworządności. Jednak właściwie ów sukces jest tylko pretekstem aby pokazać w filmie to, czego jest w nim de facto najwięcej czyli seks, narkotyki, seks i pieniądze.

Film jest długi, a historia wejścia głównego bohatera, Jordana Belforta zajmuje raptem może pół godziny. Może lekko ponad kwadrans obserwujemy upadek Wilka (to nie żaden spoiler, chyba każdy mógł się spodziewać, że całe imperium w końcu szlag trafi). A już ostateczne rozwiązanie potraktowano według mnie po macoszemu.

Dominują dwa aspekty. Prezentacja człowieka i paru innych mniej istotnych ludzi, którzy zachłysnęli się sukcesem. Wpadli w wir, z którego nie ma ucieczki (a może jest? Tak, żeby fabuła nie była dla tych co nie widzieli zbyt oczywista). Tutaj pokłony należą się Leonardo DiCaprio. Można pokusić się o stwierdzenie, że cały film to taki naprawdę wypasiony rower szosowy, z tych za kilka tysięcy złotych. Jednak stałby sobie oparty o ścianę gdyby nie DiCaprio – prawdziwy Czesław Lang kinematografii (choć gdyby patrzeć na ilość narkotyków wciągniętych przez granego przez Leo bohatera, lepsze byłoby porównanie do Lance`a Armstronga), wsiada i wprawia koła w ruch. W grze DiCaprio było wszystko – inteligencja, emocje, wiarygodność – praktycznie każdy przymiotnik, jaki powinien charakteryzować doskonałego aktora. Nieźle wypadł też jego cień – wiecznie drugi Jonah Hill.

Drugi wyeksponowany aspekt to luksus, a raczej jego maksymalne wyobrażenie (oczywiście pamiętając, że akcja to lata dziewięćdziesiąte). Jak usłyszałem od jednej z osób, które obejrzały „Wilka” przede mną – dziwki, koks i perski boks. Racja. Całość wygląda tak, jakby urządzono wyścig między liczbą pokazanych w filmie prostytutek a ilością zażytych narkotyków. Przez to „Wilczek” może wydawać się wulgarny i płytki, ale dzięki kompozycji fabuły i DiCaprio, to wszystko ma sens. Pokazuje narkomana i seksoholika, który zatraca się we wszystkim, czym się otoczył. Jordan Belfort znał tylko taką rozrywkę: dziewczynki i proszki. Oprócz tego jachty, apartamenty, odrzutowce, ale praktycznie wszystko schodziło na dalszy plan gdy zabrakło u jego boku pięknej kobiety lub kilku tabletek, wprawiających go w euforię.

Martin Scorsese stworzył z marketingowego punktu widzenia majstersztyk, bowiem w „Wilku z Wall Street” każdy znajdzie coś, co go urzeknie. Dla tych mniej wymagających – cóż, są cycki i głupie żarty. Ci, którzy oczekują czegoś więcej – jest wciągająca historia człowieka, dla którego trudniej było powiedzieć „dość” niż zarobić miliardy. Dlatego okrzyki oburzenia co do tego filmu są dla mnie bezpodstawne, rozumiem natomiast zachwyty, choć sam dla równowagi, jedynie z szacunkiem kiwam głową.



plakat tradycyjnie z filmweb.pl

5 komentarzy:

paranoJa pisze...

Ależ Ty, Daniel, zachowawczy z tym kiwaniem głową. Skoro ja przez trzy godziny ani razu nie sprawdziłam, ile jeszcze do końca, to znaczy, że film dobry był i tyle.

Unknown pisze...

Czyli tylko ja czasem byłam znudzona tym filmem...

Cyrysia pisze...

Nie miałam sposobności oglądać tego filmu, więc nie będę polemizować na jego temat, ale trochę mam obawy przed nim, gdyż jakoś nie przekonuje mnie gra aktorska Leonardo. Ale skoro w tym filmie zagrał całkiem dobrze, to może się i skuszę.

Marie Bell pisze...

Nie widziałam tego filmu. Trudno mi cokolwiek o nim powiedzieć...

Unknown pisze...

oglądałam i mimo że długi to mi się bardzo spodobał i szybko zleciał : )) a na Leo mogę patrzeć i patrzeć : >