poniedziałek, 15 grudnia 2014

Film, który nie sprostał oczekiwaniom, czyli recenzja „Lewiatana" Andrieja Zwiagincewa

Po filmy zza naszej wschodniej granicy sięgam bardzo rzadko. Choć może wydać się to dziwne, słowiańskie spojrzenie na kinematografię przeważnie mnie odrzuca. Czy jest to spowodowane wpływem strasznego, imperialistycznego zachodu, czy jakimś innym wynaturzeniem - nie wiem. Niemniej od czasu do czasu próbuję, tak jak ostatnio, kiedy nadarzyła się okazja zobaczenia dzieła jednego z czołowych rosyjskich reżyserów, Andrieja Zwiagincewa.


Mój sukces

Dawno, oj dawno już po seansie wschodnioeuropejskiego filmu nie byłem z siebie tak bardzo zadowolony. Okazało się bowiem, że z założenia ambitne kino zrozumiałem jak trzeba - pojąłem przekaz zawarty w nim, w pełni się z nim zgadzam i ubolewam nad marnością tego świata (bo to dramat pełną gębą jest). Dostrzegłem liczne nawiązania do religii, Biblii i tym podobnych. Historia nie okazała się błaha, więc nie żałuję też pieniędzy za bilet.

Porażka filmu

Jednak w dobie "ponowoczesnej sztuki wyższej", gdzie uczeni profesjonalnie doszukują się sensu tam, gdzie go często brak, fakt, że film zrozumiałem, dobrze o nim nie świadczy. Wiem, to absurd, ale świat kultury upadł na głowę i walnął nią w krawężnik, a doświadczenie mówi mi, że skoro coś rozumiem, to nie jest to arcydzieło. W związku z tą logiką oceniam "Lewiatan" jako film średni. Na poparcie mojej tezy niech świadczy spostrzeżenie, że przytoczenie wprost historii Hioba jest zbyt banalnym zabiegiem, a już powiedzenie wprost, że losy głównego bohatera są odbiciem historii biblijnej postaci, która padła ofiarą zakładu Boga z szatanem, woła o pomstę do nieba.

Wszystko to zbyt proste! Na dodatek okraszone tym, czego w rosyjskim filmie spodziewa się każdy, czyli wódką. Dialogi płytkie, nawet te po wypiciu dostatecznej ilości alkoholu przez bohatera, by oczekiwać po nim arystotelesowskich wywodów. Najbardziej ponowocześnie zaawansowany okazał się syn głównego bohatera, przeżywający wewnętrzne rozterki - i co najważniejsze - trudny w odbiorze.

Summa summarum

Może powyższe słowa są nieco cyniczne i skierowane bardziej w dzisiejsze standardy klasyfikowania dorobku kultury, ale faktycznie "Lewiatan" wywołuje poczucie, że mógłby porwać, ale tego nie robi.

Ja natomiast znów nie przekonałem się do filmów pochodzących z państw dawnego ZSRR, choć nieustannie odczuwam sympatię do charakterystycznych dla tego typu kina długich (nie do pomyślenia w Hollywood!) i refleksyjnych ujęć natury.

Zatem, parafrazując Gombrowicza, ciężki mój los, bo co tu zrobić by kino czeskie, Kusturica i Zwiagincew zachwycali, kiedy mnie nie zachwycają?


plakat za: filmweb.pl

Brak komentarzy: