środa, 11 lutego 2015

Burton i „Wielkie Oczy"

Niewielkie mam pojęcia o filmoznawstwie. Oglądając film skupiam się praktycznie wyłącznie na historii i współgraniu poszczególnych elementów - grze aktorskiej, muzyce, fabule. Ale nawet ja rozpoznaję na ekranie estetykę Tima Burtona, który wciąż zachwyca mnie na nowo. Także filmem „Wielkie oczy", opartym na biografii malarki, Margaret Keane. 

Zmiany

Nie zrozumcie mnie źle, zachwycać można się na różny sposób. Dlatego trzeba zauważyć, że „Wielkie oczy" są filmem dla tych, którzy biografie po prostu lubią. Burton mocno trzyma się realizmu, niewiele znajdziemy w filmie z jego umiłowania szaleństwa, gotyku, groteskowości. Postawił na historię, co było moim zdaniem dobrym wyborem w tym wypadku. Film jest nie tylko opowieścią o malarce, ale i o sztuce w ogóle. Jest też historią zagubionej kobiety, która sama musi dojść do tego, na jaki świat się godzi. 

Aktorzy 

Inną sprawą jest dobór aktorów. Całkowicie uwierzyłam Amy Adams w roli Margaret Keane, jednak Christoph Waltz jako mąż Margaret był dla mnie (mimo całej ekspresji postaci) nudny*. Być może kontrast między bohaterami miał oddawać stosunki między nimi, ale z drugiej strony, obie postacie przeżywały swój własny dramat. Margaret była tłamszona nie tylko przez męża, ale również przez swoją naiwność, poczucie obowiązku wobec córki i przeświadczenie, że obrazów kobiety nikt nie kupi. Walter Keane, cóż, to człowiek, który potrafi sprzedać wszystko. I który bardzo chce być uważany za artystę, więc nie widzi nic złego w tym, że będzie udawał autora dzieł żony. Mamy więc dwie perspektywy, dwa ludzie dramaty o zupełnie innym wymiarze. 

Autotematyzm

Film ma dla mnie dużą wartość właśnie ze względu na refleksje dotyczące sztuki w ogóle. Pojawia się kwestia samej potrzeby tworzenia, intymnej relacji autora i jego dzieł, a także współczesny problem granicy między prawdziwym arcydziełem a odtwórstwem i kiczem. Myślę, że film Burtona w założeniu miał skłonić odbiorcę do zastanowienia się, jak to dziś jest ze sztuką. Muszę przyznać, że „Wielkie oczy" są dobrym punktem odniesienia dla refleksji autotematycznej. 

Wiara

W pewnym momencie filmu Margaret czuje potrzebę wyspowiadania się z okłamania córki. Ksiądz, nie wnikając w szczegóły, wydedukował, że skoro mąż, głowa rodziny, zainicjował ów kłamstwo - jest ono dobre i ma na celu wspólne szczęście („Uwielbiam" katolicki patriarchalizm!). Kobieta jeszcze chwilę żyje więc w cieniu i przechodzi od zainteresowania numerologią do wstąpienia do Świadków Jehowy (gdzie znalazła zrozumienie). Nie jestem „zwolennikiem" żadnej religii, ale cieszę się, gdy filmy pokazują pewną przypadkowość tego, co wyznajemy. 

Podsumowanie

Na koniec powiem, że dziwi mnie liczba krytycznych recenzji tego filmu. Wydaje mi się, że wynika to tylko z faktu, że ludzie poszli do kina na Burtona, nie na film biograficzny. Tylko czy to źle, że Tim chciał po prostu przedstawić biografię, a nie wysunąć swoją estetykę na pierwszy plan?

* Daniel powtarza, że zagrał dokładnie tak, jak zawsze. A że widział więcej filmów z tym panem, niż ja, to mu wierzę.
** Plakat filmowy z: klik.

Brak komentarzy: