piątek, 3 maja 2013

Hyc, hyc - Hamlet i Szyc


No cóż, w zasadzie minął już tydzień od spektaklu Hamlet w reżyserii Macieja Englerta, który widziałam, ale muszę wrócić i napisać co nieco. Zwłaszcza, że była to moja pierwsza wizyta w Teatrze Współczesnym w Warszawie, a ja mam sklerozę i potem mogę nie pamiętać, czy mi się coś (względnie ktoś) podobało, czy nie. O.





Scena

Początkowo się zdziwiłam. Było skromnie jak na przestrzeń głównie zamkową. Rusztowania, stół, kilka krzeseł. Regał z książkami z boku. Na środku kilka kolumn. Szaro i surowo. W rusztowaniach po chwili się zakochałam, bo w sumie jak inaczej oddać wygląd zamku - prowizoryczne wieżyczki są już nudne. Scena niby nie duża, ale z fragmentami grupowymi poradzono sobie dobrze, dzięki rusztowaniom właśnie. Można było pięknie w ten sposób ukazać teatr w teatrze.
O muzyce nie mam co mówić, bo mi się jakoś wtopiła w resztę. Zawiodły mnie jednak kostiumy – ciężko było wczuć się w klimat, jeśli niektórzy mężczyźni chodzili w powyciąganych sweterkach. Zwłaszcza że kontrastowało to z pięknymi, kilkakrotnie zmienianymi sukniami Gertrudy. 

Aktorzy

A teraz najważniejsze – aktorzy. Choć będzie stosunkowo krótko, bo za dużo indywiduów nie było. Z bólem serca muszę też napisać, że ostatnio mam pecha do ról ogrywanych przez kobiety. [nawet sobie żartowaliśmy z D., że trzeba chyba przywrócić zasady tragedii antycznej, gdzie tylko mężczyźni występowali] Katarzyna Dąbrowska w roli Gertrudy była ledwo do zniesienia. Trzeba jednak zauważyć, że nie cała wina leży po stronie aktorki. Przede wszystkim już w pierwszej chwili zszokował mnie wybór tej właśnie Pani, która już na pierwszy rzut oka jest wyraźnie młodsza od Szyca, który grał Hamleta, jej syna. Pod tym względem jestem tradycyjna i mi to zgrzyta. Nie można było chociaż posłużyć się jakąś genialną charakteryzacją? Choć nie wiem, czy na coś by się to zdało, bo Dąbrowska była po prostu nudna.

Druga kobieca rola – Ofelii - była grana przez Kamilę Kuboth. Na początku było niemrawo. Żałuję, że w scenie pożegnania z bratem przeważyło pożegnanie rodzeństwa, nie ojca z synem. Postać została jednak uratowana w scenie, gdy już dziewczę oszalało. Bez rewelacji co prawda, ale w końcu przykuła do siebie moje zainteresowanie. 

A mężczyźni? Cóż, nie widział mi się Szyc w roli Hamleta. Muszę jednak przyznać, że z minuty na minutę przekonywał mnie do siebie coraz bardziej. Potrafi bowiem wydobyć z postaci jej komizm, a Hamlet jak wiadomo był genialny w słownych zabawach. Zresztą grał całym sobą – ciałem, mimiką, tonem głosu.

Andrzej Zieliński na Klaudiusza po prostu pasował. W tej realizacji król Danii wydał mi  się jednak bardziej ludzki, niż w trakcie lektury. Był wiarygodny zarówno w momentach bezwzględnego sukinsyństwa, jak i w chwili skruchy. Poloniusz w wykonaniu Sławomira Orzechowskiego także interesował – jego ślepa wiara w słuszność swoich sądów była komiczna.
Tak na koniec muszę pochwalić jeszcze dwie role. Horacego (Wojciech Żołądkowicz) za to, że był taki, jaki Horacy być powinien – bijąca od postaci łagodność, oddanie przyjaciela. I Ozryka (Rafał Zawierucha) za rozśmieszenie mnie, za ożywienie sceny, co dużo dało temu spektaklowi.

Podsumowując

Niby było dobrze, ale jakiś niedosyt czuję. Wiadomo przecież, że tacy aktorzy w takim teatrze raczej dobrze zagrają ruchomo (nikt nie będzie stał jak drewno podczas kwestii innych), że będzie wszystko dopracowane z pewną wizją. Ale zabrakło mi wstrząsającego, metafizycznego pytania „być albo nie być”, zabrakło dobrej realizacji mojej ulubionej sceny rozmowy grabarzy (mówili za szybko, niewyraźnie, zbyt niedbale). Rozczarował mnie także sposób ukazania króla-ducha. Raz był był światłem, potem postacią w pidżamie, potem zostało po nim tylko puste krzesło…

Może następnym razem trafię lepiej. 

Brak komentarzy: