Powiecie „nie, no znowu horror. Głupi blog”. Tak, znowu, ale
co począć – ten gatunek będzie mi towarzyszył przez najbliższe dwa lata (w końcu magisterkę z tego piszę). Jednak
dziś naprawdę nie byle co. Pamięta ktoś „Lśnienie” Kinga? Staruszek postanowił
odkurzyć jeden ze swoich najlepszych garniturów i przyodziać nim swoje
najnowsze dzieło. Panie i panowie, nie House, nie Judym, nie Oetker, oto stara-nowa
gwiazda horroru – „Doktor Sen”.
niedziela, 29 grudnia 2013
sobota, 28 grudnia 2013
Świąteczne wpisy blogerów
Święta już minęły, ale dzięki kilku
wolnym dniom miałam czas, by poodwiedzać blogi. W zasadzie czytam
internetowe zapiski innych już chyba od dekady. Zabawne, jak ta cała
blogosfera się zmieniła (ale o tym może kiedy indziej?). Tylko moje pisanie wciąż takie samo: sporadyczne. Zawsze mam wrażenie, że i tak nikogo moje wirtualne słowa
nie interesują. Zwłaszcza, że sama jestem bardzo krytyczną czytelniczką. Najbardziej
lubię czytać znajomych, co nikogo pewnie nie dziwi – interesują nas ludzie, o
których coś wiemy. Mamy też świadomość, czy na ich recenzję reagować entuzjazmem,
czy stwierdzeniem, że skoro X to poleca, to mi się nie spodoba. Ale na temat: do
jakich wniosków doszłam przegryzając pierniczki?
poniedziałek, 23 grudnia 2013
TAG: The Versatile Blogger Award
Co prawda Milena już w listopadzie dała nam zadanie, aby
opowiedzieć o siedmiu (wspólnych!) „cechach”, ale dopiero w
przedświątecznym nastroju mamy chwilkę aby się nad tym zastanowić. Brak czasu
na początku grudnia zresztą widać w nikłej ilości notek. Mamy nadzieje, że rok
2014 będzie bardziej owocny. :)
niedziela, 1 grudnia 2013
Kilka słów o piórze Masłowskiej
Wydawałoby się, że proza Masłowskiej
jest dla tych, których świat po prostu denerwuje. W końcu w każdej
kolejnej próbie literackiej pisarka przygląda się otoczeniu tylko po to, by je rozbić - zdemaskować mniejsze i większe przywary
ucywilizowanego, miejskiego człowieka. Mam alergię na wiele elementów świata, jednak ta proza nie zadowala mnie.
środa, 27 listopada 2013
Pogromcy duchów na serio
Przy recenzji pewnego bardzo słabego opowiadania obiecałem,
że gdy tylko trafię na jakiś wart polecenia horror, napiszę o tym na
mamyalergię. Dziś nadszedł dzień, w którym mogę tę obietnicę spełnić. Co prawda
nie będzie to książka, lecz dzieło kinematograficzne. Tytuł: „Obecność”, rok
produkcji: 2013.
wtorek, 19 listopada 2013
Film, gdzie najlepiej grają jelenie
Coraz częściej mówi się, że doborowa obsada nie jest gwarantem
dobrego filmu. Jednak na pewno głośne nazwiska kuszą potencjalnego
widza. Tak też było w przypadku filmu „Sezon na zabijanie”, typowego amerykańskiego
action movie, który wszedł do kin pod
koniec czerwca 2013. Co dało zatrudnienie Roberta de Niro i Johna Travolty?
środa, 13 listopada 2013
Czysta nieczystość
Lubię ostre rockowisko, relaksujące reggae także lubię,
lubię hip-hop i klasykę, lecz jazz i bluesa znam prawie tak słabo jak
różniczkową matematykę. Ta nieudolna parafraza słów jednej z najnowszych piosenek zespołu Indios Bravos niech posłuży za wstęp i pewnego rodzaju asekurację. Mimo wszystko w myśl staropolskiej zasady „nie znam się, ale
i tak się wypowiem”, zapraszam na recenzję płyty klanu Waglewskich pod jakże
rodzinnym tytułem „Matka, Syn, Bóg”.
poniedziałek, 11 listopada 2013
Facet, który drapie psy - czyli recenzja pewnego opowiadania
Od niedawna, z racji uczelnianych obowiązków i niekrytej
przyjemności, przebijam się przez masę literatury typu horror. Ten całkiem
przyjemny nakaz odkrywa przede mną nieznaną dotąd grupę polskich autorów,
którzy z zapałem tworzą przerażające w ich mniemaniu historie. Jednym wychodzi
to lepiej, innym gorzej. Z racji niedostatecznego rozeznania postanowiłem nie krytykować poszczególnych tekstów. Miałem też wstrzymać się z tym postem do
przeczytania całego zbioru, ale po jednym z opowiadań nie wytrzymałem…
niedziela, 3 listopada 2013
"Kolejny mit, puste słowo i krzyk" - recenzja nowego albumu Jamala "Miłość"
Już nie Policeman, nie Jataman, czasem Rudegyal, a przede
wszystkim Man, który wie co to miłość. Zespół Jamal (tak, to zespół, którego
wokalistą jest Tomek „Miodu” Mioduszewski) przedstawił nam swoje najnowsze
dzieło pt. „Miłość”. Podobnie jak w przypadku Indios Bravos pojawiło się sporo
nowości.
środa, 30 października 2013
Różnorodnie i pogodnie
Dawno mamyalergie nie pisało o muzyce. Pierwsze półrocze
2013 roku nie było zresztą zbyt owocne w nowe albumy. Jednak kiedy w
październiku studenci ruszyli na zajęcia, kilka zespołów postanowiło umilić im
chwile, wydając nowe krążki. Subiektywnie nasz wybór padł na kilka ulubionych
pozycji. Dziś kilka słów o zespole Indios Bravos i ich najnowszym dziecku
(metafora nowej płyty jako dziecka jak najbardziej nieprzypadkowa) pt. „Jatata”.
sobota, 12 października 2013
Przypomnienie króla
Recenzje na naszym blogu dotyczą z reguły książek/filmów,
które są względnie nowe. Taki to już dzisiejszy świat, że trzeba pędzić do przodu i nie oglądać się za siebie. Dziś jednak pójdę pod prąd. W ramach kącika
retro/old school zapraszam na recenzję horroru z 1975 roku, czyli „Miasteczka
Salem” Stephena Kinga.
poniedziałek, 7 października 2013
Recenzja filmu „SESJE”
W polskiej kulturze seks przestał być tematem tabu, a historie miłosne w większości przekazów zaczęły nas nudzić. Coraz częściej burzymy się na przewidywalne fabuły komedii romantycznych, potrzebujemy czegoś więcej. Dzieje się tak, ponieważ film przestał być zwykłą rozrywką – stał się szansą na poszerzenie horyzontów, na dialog ze spojrzeniem innych osób na daną sprawę. Film Sesje jest obrazem, który pozwoli widzowi poznać także siebie – swoje reakcje na wątek miłości i seksu w życiu osoby niepełnosprawnej, skazanej na pomoc osób trzecich w niemal każdej codziennej czynności.
sobota, 5 października 2013
Zabijanie jest eko, recenzja filmu "Turyści"
Komedia? Czyli będzie
zabawnie. Brytyjska? Czyli specyficzny humor ze sporą dozą inteligencji. Czarna
komedia? Czyli będzie trochę śmiechu z rzeczy, z których zwykle się nie
śmiejemy. Na koniec otoczka karawaningu, czyli najbardziej typowego w UK środka
przemierzania kraju w okresie wakacyjnym. Zapowiada się kolejna fajna komedia z
Wysp, w stylu „Hot Fuzz – Ostre psy” z niezawodnym duetem Pegg-Frost. Ale potem
zaczął się film…
poniedziałek, 30 września 2013
Pierogarnia "Leniwa"
Z okacji akcji "Toruń za pół ceny" filtrowaliśmy kolejne lokale, aby uszczknąć coś z tej promocji. Na ten sam pomysł wpadli też inni, dlatego w większości lokali trudno byłoby zmieścić nawet główkę od szpilki. Ostatecznie wylądowaliśmy w Pierogarni Leniwa.
niedziela, 29 września 2013
Recenzja książki „Alicja” Jacka Piekary
Z Piekarą spotykam się niezwykle rzadko, choć chyba to nie dziwi, skoro pan znany jest głównie jako znawca gier komputerowych i przedstawiciel polskiej, niestety ciągle dla mnie zbyt słabej, fantastyki. Na Alicję trafiłam przez przypadek, pierwszą połowę przeczytałam tylko z braku innego zajęcia (jak to często u mnie bywa), a drugą tylko po to, by dać Panu Jackowi szansę.
piątek, 27 września 2013
Recenzja filmu "W imię..."
Lekko kontrowersyjny tytuł, billboardy z Chyrą w koloratce.
W telewizji rozmowa z reżyserką, a dookoła tego wszystkiego hasła:
KSIĄDZ-GEJ-PEDOFILIA-SKANDAL. Niestety prawie zawsze takie podbijanie bębenka
nie pomaga, a wręcz szkodzi efektowi końcowemu. Podobnie jest w tym przypadku.
Oto moja recenzja filmu „W imię…” Małgorzaty Szumowskiej.
czwartek, 19 września 2013
Jak jeden Niemiec zmienił cały Arsenal?
Środowy
mecz pomiędzy Olimpique Marsylia a Arsenalem Londyn oraz sobotnie spotkanie
Kanonierów z Sunderlandem miały jeden wspólny mianownik. Był nim Mesut Ozil
(bądź Oezil, aż takim lingwistą nie jestem i nie wiem która forma jest
poprawna), który w starciu z Czarnymi Kotami debiutował w Premier Leauge, z OM
zagrał natomiast pierwszy raz w koszulce z armatką na piersi w Lidze Mistrzów.
Obejrzenie transmisji z tych dwóch spotkań znacznie wypaczyło mój dotychczasowy
sposób postrzegania drużyny Arsene`a Wengera. Dotychczas bowiem uważałem, że
Arsenal jest zespołem dobrym, który jednak zbyt często popełnia gafy w
defensywie i za bardzo kombinuje w ataku pozycyjnym. Po wydaniu tego lata
pięćdziesięciu milionów euro na Niemca z Realu Madryt mój ogląd wyostrzył się,
niestety – głównie na niekorzyść Kanonierów.
wtorek, 17 września 2013
Podsumowanie 7 kolejki T-Mobile Ekstraklasy
Po siedmiu seriach gier w polskiej ekstraklasie większość moich przedsezonowych przewidywań wzięło w łeb. Właściwie tylko Lechia, Podbeskidzie, Śląsk i ewentualnie Górnik grają tak, jak się spodziewałem. Ligą trzęsie Wisła, która zamiast miotać się niczym pijane dziecko we mgle, gra mądrze taktycznie i nie odpuszcza żadnej piłki. Póki co Legia dobrze godzi ligę z europejskimi pucharami, choć prawdziwym wyzwaniem dla Jana Urbana będzie rywalizacja w fazie grupowej Ligi Europy. Coraz gorzej wygląda sytuacja Zagłębia, a Arkadiusz Piech okazuje się póki co jaskółką, która jednak wiosny nie czyni.
niedziela, 15 września 2013
Czy Karma istnieje?
Pamiętam, jak na jednym z konwersatoriów z historii filozofii prowadzący podzielił się z nami czymś, co przydarzyło mu się tamtego poranka. Każdy, kto ma jakiś kontakt z dziećmi wie, że trudno uszykować się na czas, wyjść z domu o właściwej porze by zdążyć do przedszkola, pracy. Każdemu z nas zdarza się także zapomnieć o ważnym terminie. Ów prowadzący tego dnia był bardzo spóźniony i nie pamiętał o wyjściu dzieci z przedszkola. Gdy przekroczył próg budynku ze swoją córeczką, dzieci stały już ustawione w ogonku i kolejno odliczały. Mężczyzna podniósł swoją małą i ustawił ją na końcu kolejki, idealnie by mogła powiedzieć właściwą liczbę i wyjść z przedszkola razem z koleżankami i kolegami. Gdyby przybyli trzy minuty później – wystarczyłoby więc, aby sygnalizacja świetlna nie była tego dnia łaskawa – dziecko zastałoby pustą salę. Niewątpliwie tego dnia wszechświat im sprzyjał, mogli poczuć idealną synchronizację z rytmem dnia, pomimo pozornego nieogarnięcia wszystkich elementów poranka.
środa, 11 września 2013
Promocja bez ognia
Jako że pisaliśmy już o filmach, muzyce i meczach, teraz trzeba napisać o czymś innym. Padło na telefon komórkowy, który ponoć już nie jest telefonem, a smartfonem. A tak na serio to w związku z moją niedawną wizytą w jednym z salonów T-Mobile, poczułem nieodpartą potrzebę napisania o tym, co mi tam wcisnęli. Oto moja recenzja smartfonu Alcatel One Touch Fire.
wtorek, 30 lipca 2013
Powtórka z roz(g)rywki
Druga kolejka T-Mobile Ekstraklasy była bliźniaczo podobna
do tej pierwszej. Zawisza znów przegrał, choć nie musiał; Zagłębie Lubin znów
się skompromitowało (na szczęście nie będzie już dalej kompromitował się Hapal),
a Lechowi zabrakło ambicji żeby zrobić na boisku cokolwiek. Wartością naddaną
były przedniej urody gole, które w polskich realiach do codzienności nie
należą. Ale zacznę od… Barcelony.
sobota, 27 lipca 2013
Recenzja książki „Strefa cienia. Trzy lata z psychopatą – historia prawdziwa”
wtorek, 23 lipca 2013
Mój pierwszy raz
Zakończyła się premierowa
kolejka polskiej ekstraklasy. Póki co nie wiem jeszcze, czy cieszy mnie większa
liczba kolejek w sezonie czy raczej martwi. Były mecze fajne i wyjątkowo nudne.
Za mało było jednak dobrej piłki, ale cóż, może się jeszcze rozkręci.
poniedziałek, 22 lipca 2013
Zagubiony Marco Polo
Jakiś czas temu w
toruńskich autobusach wisiała reklama spaghetterii „Marco Polo”. Uwielbiamy
makarony, a cena była bardzo kusząca (5,5 zł za porcję 350 gram), więc stało
się wiadomym, że prędzej, czy później udamy się na Wysoką 3. Odwiedziliśmy ją
późną zimą, prawie wiosną, ale plik skrył się między innymi dokumentami, a i z
głowy nam wyleciał. Jednak chyba lepiej zamieścić relację z tamtego wrażenia,
niż odtwarzać z pamięci fakty i zmieniać treść. Także było to tak:
niedziela, 21 lipca 2013
Prawie Vieira i prawie zwycięstwo...
Sobota wreszcie przyniosła zwycięstwo gospodarzy. A szkoda, bo liczyłem że tendencja się utrzyma i może wreszcie na wyjeździe wygra Korona (szyderczy uśmiech). Legia rzuciła rękawicę Lechowi odprawiając Widzewa 5-1, a ja mam nowego ulubionego piłkarza w polskiej ekstraklasie!
sobota, 20 lipca 2013
Co dał mi Nabokov? - recenzja „Lolity"
Przez lata nie rozumiałam, choć może bardziej adekwatne w
przypadku literatury będzie stwierdzenie, że nie czułam wyrażania „klasyk”. Broniłam
się przed tym pojęciem po to, aby manifestować subiektywizm czytelnika, jego
indywidualne potrzeby estetyczne. Zmieniło się to, gdy przeczytałam Lolitę
Vladimira Nabokova.
O powieści słyszałam wiele, zazwyczaj same ochy i achy, więc
już od kilku lat była na szczycie listy książek, które przeczytać muszę. Jednak
sama powieść trafiła w moje ręce dopiero, gdy kupiłam ją okazyjnie – i to i tak
po to, aby przeleżeć prawie pół roku na półce, gdzieś między literaturą międzywojnia
a współczesną.
piątek, 19 lipca 2013
Ekstraklasa made in Japan
Ruszyła T-Mobile Ekstraklasa. Na pierwszy ogień rzucono
wygłodniałym kibicom mecz Zagłębia Lubin z Pogonią Szczecin, a wieczorem Wisła
Kraków podejmowała Górnika Zabrze. Co ciekawego zobaczyliśmy w obu spotkaniach?
czwartek, 18 lipca 2013
Między Poznaniem a Łodzią, czyli futbolowe przewidywania na sezon 2013/14
19 lipca wraca rodzima piłkarska ekstraklasa. Pytania o
wątpliwą jakość naszej ligi czy narzekania na słabych piłkarzy pomijam. To
zwyczajnie nie ma sensu, proponuję przyjąć postawę podobną do mojej – oglądam,
odczuwam jakieś tam emocje, ale wymagam tyle, na ile stać polskich grajków.
Dobrą piłkę oglądam podczas transmisji z Anglii. A więc do rzeczy…
wtorek, 16 lipca 2013
Studia - komedia w trzech aktach
Od kilku miesięcy z zainteresowaniem śledzę wypowiedzi studentów,
absolwentów i pracodawców. Sama od dawna miałam ochotę wyrazić swoje zdanie na
temat polskiego szkolnictwa wyższego, ale z braku czasu mówiłam sobie: po
sesji, po napisaniu pracy licencjackiej, po obronie. Ostatecznie okazało się,
że dopiero wczoraj, gdy odebrałam dyplom, cały stres może dobiec końca.
Przynajmniej na kilka dni, dopóki nie czuję na karku deadline`u rejestracji na
studia drugiego stopnia – potem kolejny etap bycia członkiem tej maskarady
rozpocznie się od nowa.
piątek, 17 maja 2013
I don`t speak english, wolę polisz
Tak
powinien powiedzieć wokalista zespołu COMA, Piotr Rogucki po nagraniu pierwszej
anglojęzycznej płyty, pt. Excess. Krążek ukazał się w 2010 roku i… tyle. Chwile
dosłownie puszczali F.T.M.O. ale słuch o tym zaginął. Potem powstał „Czerwony
album”, o którym więcej tutaj. Kiedy wszyscy oczekiwali nowego polskiego
tytułu, COMA znów ruszyła w języki obce.
poniedziałek, 6 maja 2013
Niskie loty na Wysokiej
To był
maj, pachniała toruńska Wisła… To oczywiście żart, bo Wisła nie pachnie, ale na
pewno przysparza apetytu. Nie wiedzieliśmy gdzie iść, więc ruszyliśmy na
gastronomiczne zagłębie, czyli ulicę Wysoką. Marco Polo będziemy omijać
szerokim łukiem, o czym niebawem napiszemy. Nie chciało nam się czekać na naleśniki
w Manekinie, więc zaszliśmy do pizzerii Capri.
piątek, 3 maja 2013
Hyc, hyc - Hamlet i Szyc
No cóż, w zasadzie minął już tydzień od spektaklu Hamlet w reżyserii Macieja Englerta,
który widziałam, ale muszę wrócić i napisać co nieco. Zwłaszcza, że była to
moja pierwsza wizyta w Teatrze Współczesnym w Warszawie, a ja mam sklerozę i potem
mogę nie pamiętać, czy mi się coś (względnie ktoś) podobało, czy nie. O.
niedziela, 7 kwietnia 2013
#7 Ból w Dubenhorn: Tajemnica
Po powrocie do chaty Vengerud musiał działać szybko. Tylko
zielarka mogła mu pomóc, a on jej. Od około tygodnia nękały go koszmary,
przywołujące pełną krwi i zwłok przeszłość. Nie wiedział dlaczego tak się
dzieje, zwłaszcza że tyle lat było już dobrze. Nieprzespane noce i wynikające z
tego faktu zmęczenie, zmusiły krasnoluda do napisania tego listu. Na szczęście
nie musiał o nic błagać, miał kartę przetargową. Dobrze wiedział, kim naprawdę
była Radochna.
sobota, 6 kwietnia 2013
Dobre połączenie, nie jest złe
Jestem człowiekiem, który muzykę kocha. Nawet moje pięć
przystanków autobusem, samemu, bez słuchawek to czas stracony. Tak a propos to
polecam słuchanie (tylko odpowiednio głośne!) muzyki klasycznej właśnie podczas
takiego wyjścia gdziekolwiek, połączone z obserwacją ludzi dookoła. Zaiste
ciekawe zjawisko. Jednak wracając do meritum… Ogólnie słucham tego, co uznam za
wartościowe (czyli praktycznie wszystko poza plastikowym popem, disco polo oraz
większością muzyki elektronicznej). Podczas wyjść z domu towarzyszy mi
odtwarzacz mp3, bo nie wiem czemu nie cierpię muzyki z telefonu. Na nim dominuje
rock, fajna składanka muzyki klasycznej oraz szeroko postrzegane reggae.
piątek, 5 kwietnia 2013
TAG: Liebster Award
Jaa, jesteśmy w blogosferze! Dzięki Milena! (; A teraz wyjaśnienia. Cała zabawa polega na tym, że bloger, który został otagowany przez kogoś odpowiada na zadane przez tą osobę pytania. Później sam taguje parę blogów, które czytuje wymyślając dla nich swoje własne pytania. Taki łańcuszek - napędzający rynek, dający poznać blogerów od nieco innej strony i ot, taka dość przyjemna czynność.
czwartek, 4 kwietnia 2013
#6 Ból w Dubenhorn: Bójka
Mężczyźni wyszli na polanę ze związanym krasnoludem. Cóż trzeba to
było załatwić po męsku. Dostał w łeb za piwo. Dostał jednak z ukrycia, jak od
jakiś tchórzy. Tak być nie może. Przecież każdy z nich powaliłby krasnoluda.
Dłonie jak bochny chleba, ciała jak wyrzeźbione ze skały. Pracowali wszyscy
trzej w kopalni, więc oni nie daliby rady pokurczowi?
Ciąg dalszy na olej.tv
Pozostałe odcinki znajdziecie tutaj
grafika z foter.com
poniedziałek, 1 kwietnia 2013
Wielkanocnie
Ale brakuje go człowiekowi
nie tylko od święta, bowiem cisza nie jest jego jedynym wyznacznikiem. Jest coś
takiego, jak spokój ducha, co definiuje się jako równowagę, harmonię, według
niektórych także to właśnie jest szczęście. I chyba mogłabym się pod tym
podpisać nogą, ręką, a jak chcecie to i rzęsami.
Dlatego w imieniu
mamyalergie życzę wam w tym cholernie szybkim dwudziestopierwszowiecznym
świecie właśnie s p o k o j u, wewnętrznego szczęścia. Takiego nie potem, nie może
kiedyś, ale w każdym tu i każdym teraz.
P.S. Życzymy także powodzenia z teoriami Ingardena i może jeszcze paru groszy na dodatkową kawę wszystkim naszym filologom. (;
*Kartka od sześcioletniej Natalki W.
*Kartka od sześcioletniej Natalki W.
sobota, 30 marca 2013
#5 Ból w Dubenhorn: Oczekiwanie
piątek, 29 marca 2013
#4 Ból w Dubenhorn: Skażenie
Trzech mężczyzn stojących nad
krasnoludem. Chyba mężczyzn. W każdym razie istot, humanoidalnych,
postawnych. Świetnie! Ciekawe ilu ich mieszka w tej wiosce. Muszę się jeszcze
trochę dowiedzieć, teraz tylko dam zaczątek. Szlag, trudno wpływa się na świat
z nie-miejsca!
Reszta na olej.tv Zapraszamy do lektury
grafika z foter.com
niedziela, 24 marca 2013
In Arsene we trust(ed)
Czas na drugą część
moich piłkarskich wywodów. Po analizie Realu, na tapetę biorę Arsenal Londyn. O
drużynie z Emirates Stadium pisze mi się trudno. Od ponad dekady staram się
obejrzeć każdy mecz Kanonierów we wszystkich możliwych rozgrywkach i bólem
serca patrzę na kolejne porażki ukochanego teamu.
O słabych wynikach w ostatnich już prawie ośmiu latach
napisano praktycznie wszystko. Że trener wypalony, że piłkarze masowo uciekają
do Barcelony albo Manchesteru City, że dusigrosze, itd., itp. Tym bardziej
zdziwiła mnie własna refleksja, że właściwie Real i Arsenal niewiele się od
siebie różnią. A jednak na niwie sportowej tak wiele ich dzieli. Dlaczego? Bo
diabeł tkwi w szczegółach…
Trener
Zacznę od ławki trenerskiej. Zarówno w Madrycie jak i w
Londynie, trener (menadżer) jest postacią pierwszoplanową, której podskoczyć
boi się nawet zarząd. O Mourinho pisałem w poprzednim wpisie, facet jest dla
mnie trenerskim geniuszem. Przyszedł z zadaniem zdetronizowania Barcelony i tej
sztuki dokonał. W tym sezonie (zwłaszcza po dwumeczu z ManU i wylosowaniu w
ćwierćfinale tureckiej Galaty) jest murowanym faworytem w wyścigu po triumf w
Lidze Mistrzów. Jeśli chce pozyskać jakiegoś piłkarza, wywiera taką presję na
zarządzie, że wkrótce ów zawodnik zjawia się na treningu Los Blancos. The
Special One wie, jak wykorzystać swoją pozycję w klubie i robi to z pełnym
wyrachowaniem. Wszyscy łapali się za głowę, kiedy posadził na ławce Casillasa i
kupił Diego Lopeza. Teraz mówi się, że Iker nie ma po co wracać – tak dobrze
gra jego zastępca/następca.
Na pierwszy rzut oka podobnie jest w Arsenalu. Pracujący nieprzerwanie
od 1996 Arsene Wenger jest nietykalny. Może ściągnąć kogo chce, wystawić kogo
chce, a kibice wywieszą na trybunie napis IN
ARSENE WE TRUST. Jednak z przykrością muszę stwierdzić, że francuski Boss
(jak nazywają go piłkarze) pogubił się. Po erze wielkiego Arsenalu, który
skończył sezon bez porażki, nastały ciężkie czasy. Początkowo mimo braku
wyników, Kanonierzy byli chwaleni za piękny styl, jakże różny od siermiężnego
brytyjskiego futbolu. Jednakże dziś i ta zaleta odeszła w niepamięć.
Jose Mourinho, jak każdemu człowiekowi na ziemi,
przytrafiają się wpadki. Czasami błądzi z ustawieniem bądź doborem personalnym.
Jednakże Portugalczyk potrafi wyciągnąć z błędów wnioski, które potem
procentują. Inaczej opiekun Arsenalu, który nieustannie brnie w bliżej nieokreślonym
kierunku. Błędny schemat budowania drużyny sprawił, że Francuz zmierza wraz z
całym klubem ku przeciętności.
Transfery
Podobnie jest z transferami. Zarówno Mou jak i Wenger mogą
pozwolić sobie na kupowanie drogich zawodników. Były szkoleniowiec Porto, Chelsea
oraz Interu to wykorzystuje i właśnie pozyskany za 40 mln Modrić strzelił gola
na wagę awansu z Manchesterem w LM. Natomiast ekonomiczne wykształcenie Wengera
nie pozwala, jak to czyni jego portugalski kolega po fachu, kupować bez liku
kolejnych zawodników. On analizuje, obserwuje, a gdy decyduje się na zakup,
przegrywa licytację z hojniejszą Chelsea czy zespołami z Manchesteru. A
wystarczy tylko na chwilę zerknąć na grę Arsenalu, by zobaczyć ile daje swojej
drużynie Santi Cazorla, kupiony za rekordowe dla Kanonierów 18 mln. Jak widać
nie ważne jaką pozycję w klubie ma trener – istotne jest, jak ją wykorzysta.
Skład
Teraz zawodnicy. Wenger i spółka chcą stworzyć drużynę
grającą pięknie dla oka, która będzie nie tylko zwyciężać, ale i zachwycać.
Stąd transfery piłkarzy wyśmienitych technicznie. Efekt jest taki, że tego typu
zawodnicy nie radzą sobie z twardo grającymi ekipami Premier League. Bardziej
pasowaliby do… Realu. Jednak Jose Mourinho zdaje sobie sprawę, że cały światowy
sport to nieustanny rozwój fizyczności, przełamywanie kolejnych barier
wytrzymałości. Dlatego w składzie Królewskich oprócz filigranowego Angela di
Marii, znajdziemy także silnego jak tur Michaela Essiena czy czyszczącego
środek pola Xabiego Alonso. Tymczasem Francuz miał w swojej jedenastce tylko
jednego walczaka – Alexa Songa, którego jednak sprzedał na poniewierkę w
Katalonii. Teraz nie ma nikogo, kto zadbałby o komfort piłkarzy ofensywnych. I
wszystko zaczyna się sypać. Oba kluby stać (Real odzyska pieniądze na
koszulkach, a Arsenal zarabia krocie na najdroższych w Anglii biletach i
sprzedaży ziemi po Highbury), ale w Madrycie są one czynione mądrze – w
Londynie, niekoniecznie.
Sukcesy
Na koniec trofea. Real zdobył w ubiegłym roku mistrzostwo
Hiszpanii, ale poza tym gablota z pucharami nie rozrasta się w jakimś zawrotnym
tempie. O Arsenalu szkoda nawet gadać (prawie 8 lat bez wygranego
mistrzostwa/pucharu). Jednak znów, jeśli pochylić się bliżej, zobaczymy jak
inaczej wygląda posucha w obu stołecznych klubach. Los Blancos mają jednego
wroga – Barcelonę. Koszmar, który jednak ostatnio przestaje być taki straszny.
Widać progres, który może doprowadzić do zmiany hierarchii na półwyspie
Iberyjskim. Do tego zawsze są blisko triumfu w Lidze Mistrzów. Królewscy są
typem drużyny, która nie wygrywa wiele, ale nigdy nie można mieć do niej zastrzeżeń
o brak zaangażowania. Oczywiście trzeba też uwzględnić krajową konkurencję.
Real walczy w lidze i Copa del Rey z Barcą i osiemnastoma bankrutami, natomiast
w Anglii są Man Utd, Man City, Chelsea, Liverpool, Tottenham, a reszta także
nie należy do najsłabszych. Mimo wszystko Arsenal ma większe pole do popisu,
choćby w Pucharze Ligi (pamiętny finał przegrany z Birmingham, które w tym
samym sezonie spadło z Premier League – takie było mocne…).
Podsumowując, oba kluby są bogate, za sterami stoją
charyzmatyczni trenerzy, a mimo wszystko nie zwyciężają. Jednak Real Madryt
powoli wdrapuje się na szczyt, a Arsenal Londyn spada z niego na łeb, na szyję.
Pierwszą część tego wpisu możecie przeczytać tutaj
grafika z foter.com
sobota, 23 marca 2013
#3 Ból w Dubenhorn: Za wszystko trzeba płacić
Dubenhorn... Radochna
skrzywiła się i splunęła w stronę szczura, przebiegającego przez kuchnię. Mężczyźni narzekają na brak roboty, ale na
wojnę iść nie chcieli. Nawet ten dziwny krasnolud nie ma zajęcia. Kiedyś
chociaż stary czarodziej się kręcił po karczmie i rozbawiał ludzi. Pokroiła
zająca i wróciła na salę. Usiadła przy Vengerudzie i spojrzała na niego pytająco.
Zmęczony obecnością wśród tylu osób krasnolud jednym haustem
dopił piwo i wstał. Jako że nie miał czym za nie zapłacić, najzwyczajniej wstał
i ruszył w kierunku wyjścia. Całe zajście zauważył pilnie obserwujący gości właściciel
karczmy, rosły facet bez jednego oka. W okolicy śmiano się, że mimo kalectwa
widzi wszystko, co dzieje się w jego chacie. Spojrzał znacząco na Radochnę. Ta
krzyknęła do krasnoluda:
- Pijesz, to płać! - W tej samej chwili zrobiło się wyjątkowo
ciemno, zgasł kominek, a kilka osób opuściło swoje kufle. Z łoskotem potłukły
się. Radochna zamarła na chwilę, ale zamiast zastanowić się nad sytuacją
myślała o robocie. - No co? Idź do kuchni gary myć, jak nie masz czym zapłacić,
a ja muszę posprzątać tutaj. – rzuciła w kierunku Vengeruda ścierkę.
- Chyba się z ogrem na rozum zamieniłaś! – Prawie krzyknął
niewypłacalny gość, po czym szybko ruszył ku drzwiom. Gdy miał już wyjść, na
jego drodze stanął właściciel. Różnica wzrostu między nimi wynosiła
przynajmniej półtora metra.
- Ja się o to piwo nie prosiłem, ale jak dali to co miałem
nie wypić – wymijająco powiedział krasnolud.
- Zapłać! – karczmarz utkwił w Vengerudzie swoje zdrowe oko.
- Zejdź mi z drogi, mam was wszystkich powyżej brody. – Powoli,
acz zdecydowanie odsunął właściciela i wyszedł z karczmy. Na odchodne usłyszał
jeszcze groźby pod swoim adresem, ale nie miały one już dla niego żadnego
znaczenia. Myśląc tylko o tym, jak najszybciej znaleźć się w swojej izbie kroczył
znajomą ścieżką. Nagle promieniujący ból przeszył jego głowę, od tyłu aż po
samo czoło. Jedyne, co poczuł jeszcze przed utratą świadomości było błoto, w
które wpadło jego bezwładne ciało.
grafika z foter.com
piątek, 22 marca 2013
O wolności słowa
Najpierw było strasznie, potem śmiesznie, teraz jest już
dziwnie. Już trochę czasu minęło, od kiedy pierwszy raz przeczytałem artykuł, w
którym posłowie PiS oburzyli się monologiem Abelarda Gizy w TVP. Po lekturze
newsa, odpaliłem czym prędzej YT w celu znalezienia ów kontrowersyjnych treści. Jednak kolejne filmiki były wycofane ze
strony, bo niby prawa autorskie. Na szczęście z internautami nikt nie wygra i
na bieżąco pojawiały się nowe wersje.
czwartek, 21 marca 2013
Recenzja „Pokłosia”
Jeśli ktoś czyta(ł) tego bloga, to widział, że oglądałem
jeden z dwóch kontrowersyjnych
polskich filmów ostatnich miesięcy, czyli „Obławę”. Nie okazała się ona tak
straszna, jak ją malowali. Teraz przyszedł czas na „Pokłosie”…
Zaczyna się niemrawo. Koleś (Ireneusz Czop) wraca ze Stanów,
jedzie na wieś do brata (Maciej Stuhr), którego zostawiła żona. Od początku da
się wyczuć jakąś taką niespotykaną w polskich produkcjach aurę tajemniczości
(nieporównywalnie większą niż np. w „Domu Złym”). Naprawdę byłem pod wrażeniem.
Niby nic, jest miasteczko polskie, z tradycyjnymi chłopami na ławeczce,
słoneczko świeci. Ale w tym sielskim obrazie coś nie gra. Widz oczekuje czegoś
wielkiego, elektryzującego. A tu Stuhr zbiera sobie nagrobki żydowskie na polu,
a ludzie są na niego cięci, bo z tego powodu zniszczył jedną z gminnych dróg.
Banalne wyjaśnienie, gdzie tutaj szok? Jednak owa zniszczona droga okazuje się
tylko czubkiem prawdziwej góry lodowej. „Obława” chciała obalić mity II wojny
światowej, ukazując niegrzecznych Polaków. No to w „Pokłosiu” mamy bardzo
niegrzecznych Polaków w czasach okupacji.
Jak gdzieś przeczytałem, „Pokłosie” tkwi w klimacie
kryminału. Tu się zgodzę, bo przybyły ze Stanów bohater kawałek po kawałku
dochodzi do strasznej prawdy. Jednak w zwykłych kryminałach poznajemy zabójcę i
koniec. Mówimy sobie – aha, to jednak ten/ta, nie spodziewałem się. W
„Pokłosiu” jest inaczej. Prawda, której dowiadujemy się pod koniec uderza
niesamowicie. Może nie jestem jakiś wybitnym kinomaniakiem, ale nie potrafię też
zliczyć, ile filmów nakręconych w podobny sposób widziałem. A jednak obraz
Władysława Pasikowskiego wywarł na mnie największe wrażenie.
Jeszcze jeden aspekt. Mam taką
niepisaną zasadę, że o ile chętnie sięgam po zwiastuny, o tyle rzadko kiedy
poznaję przed obejrzeniem wszystkie okoliczności filmu. W zdecydowanej
większości przypadków działa to na moją korzyść, gdyż jeśli mam do czynienia z
ekranizacją autentycznych wydarzeń, nie nastawiam się jakoś na to, co naprawdę
się stało. Tak też było i tym razem. Historia opowiedziana w „Pokłosiu” miała
(niestety) miejsce w przeszłości. Mimo, iż akcja dzieje się w niedawnej
teraźniejszości, kluczem do całej fabuły są wydarzenia z 1941, jakie miały
miejsce w miejscowości Jedwabne. Dla tych, którzy uważali na historii wszystko
będzie jasne, ale jeśli kogoś nie było akurat na tej lekcji, nie będę
wyjaśniał, a wybór czy znać historię przed obejrzeniem filmu czy nie,
pozostawiam wam. Ja skojarzyłem fakty dopiero pod koniec, zwłaszcza, że kilka
rzeczy jest albo zmarginalizowanych albo wyolbrzymionych.
Tytułem podsumowania słówko, które może powiedzieć nieco
więcej o „Pokłosiu” tym, którzy go nie widzieli. Pasikowski znany jest głównie
jako twórca „Psów”. Myślałem, że po latach złagodniał, stworzył film o tle
historycznym. Teraz biję się w pierś i czekam, jak za kilka lat będzie oceniane
jego obecne dzieło. Bo w tej chwili „Psy” wygrywają dla mnie tylko tym, że tak
bardzo wrosły się w polską kulturę. Jednak z punktu widzenia emocji –
„Pokłosie” demoluje Lindę i spółkę.
A już na sam koniec malutkie skazy, których gdybym nie
wytknął, nie byłbym prawdziwym Polakiem. No bo niby rozumiem, że to nie jest
film oparty na faktach, a jedynie pomysł zaczerpnięty z historii. Niemniej
jednak realizatorzy mogliby wykazać się większą dokładnością, jeśli chodzi o
pewne szczegóły czy w ogóle fakty historyczne. Po drugie, wiadomo że tego typu
film musi mieć pozytywnego bohatera – ale dlaczego to zawsze musi być ksiądz?!
Jeszcze dostaje zawału pod koniec, więc nie może uchronić bohaterów przed
klęską. Zdecydowanie zbyt oklepany motyw. Ale to już wszystko, reszta naprawdę
dobra i poruszająca.
grafika z: link
grafika z: link
środa, 20 marca 2013
#2 Ból w Dubenhorn: Znalazłem zemste
Tak jak zapowiadaliśmy, druga część opowiadania już do przeczytania na olej.tv !
Przypominamy, że olej.tv pisze swoją część opowiadania w środy, my w soboty. Tworzą jedną całość, choć nigdy nie wiadomo, co jedna strona napisze, by druga musiała się z tym zmierzyć w swojej części. Jak to nasz współtwórca u siebie ładnie wytłumaczył:
"Opowiadanie X występuje w opowiadaniu Y jako element świata przedstawionego. Natomiast opowiadanie Y jest historią, echem tła w opowiadaniu X."
poniedziałek, 18 marca 2013
Guzik Mou
Jako oddany kibic Arsenalu Londyn nie byłbym sobą, gdybym
pierwszego poważnego tekstu o tematyce piłkarskiej nie poświęcił właśnie tej
drużynie. Jednak okazało się, że ostatnio większe emocje wzbudził we mnie inny
zespół. Chodzi o znany nawet największym futbolowym laikom Real Madryt. Co
ciekawe, znalazłem kilka (w moim mniemaniu) ciekawych analogii między tymi, na
pierwszy rzut oka, zupełnie różnymi klubami. Z racji długości moich rozważań,
podzielę ten tekst na dwie części.
Zacznę od Królewskich, którzy są dla mnie od pewnego czasu
największą piłkarską zagadką świata. Za każdym razem, kiedy oglądam mecz z
udziałem tej drużyny nie wiem czego się spodziewać. Status wielkiej zagadki
madrycki klub uzyskał od momentu kiedy stery objął Jose Mourinho, który jak
wszędzie indziej, zaczął układać wszystkie klocki po swojemu.
Najnowsza historia Realu rysuje się tak, że jest to albo
zespół czarujący albo cuchnący. Dziś, podobnie jak w sezonie 2001/02, oglądamy
wielkich Los Galacticos, jednak jest
to obraz dość specyficzny, bowiem Real galaktyczny bywa. Gra tego klubu wygląda tak, jakby portugalski trener miał,
niczym w sportowym aucie, guzik, którym zmienia tryb ze zwykłego na magiczny.
Za przykład niech posłużą ostatni mecz w Lidze Mistrzów z Manchesterem United
oraz sobotnia potyczka ligowa z Mallorcą. Sytuacja w Champions League była
trudna. Czerwone Diabły wywiozły cenny remis z Santiago Bernabeu i wystarczyło
uszczelnić defensywę w rewanżu, by nie stracić gola i awansować. Po pierwszej
połowie na Old Trafford wszystko przebiegało po myśli ManU. Na dodatek goście
nie zachwycali, chociaż widać było, że bardzo im zależy. Na początku drugiej
połowy sytuacja jeszcze się pogorszyła, gdyż po jednej z kontr Manchester
zmusił do błędu Sergio Ramosa i zrobiło się 1-0. Huk bombki strzelił – pomyślałem sobie i czekałem tylko, aż
Ferguson udławi się swoją gumą z radości po końcowym gwizdku. Jednak w tym
momencie z pomocą Hiszpanom przyszedł guzik Mourinho (jakkolwiek to nie
brzmi…). Do wpuszczonego wcześniej na boisko Kaki dołączył Luka Modrić i się
zaczęło. Po kilku pełnych polotu, huraganowych atakach rezerwowy Chorwat
strzela na 1-1. Trzy minuty później podwyższa Cristiano Ronaldo. I po sprawie.
The Special One znów zmienia tryb wpuszczając na murawę Pepe i dowozi
zwycięskie 2-1.
Dla mnie jako kibica to, jak Portugalczyk steruje swoją
drużyną jest absolutnym mistrzostwem. Wystarczy jedno jego słowo (bo przecież w
przerwie jeszcze nic nie zmieniał), a Los
Blancos zmienili swoje oblicze nie do poznania. Analogiczną sytuację zaobserwowałem
w sobotę, kiedy Real podejmował u siebie Mallorcę. Widać było gołym okiem, że
nieco zmęczeni rywalizacją z Manchesterem piłkarze, chcą jak najmniejszym
wysiłkiem zdobyć trzy punkty. Goście to wykorzystali i dwukrotnie zdołali objąć
w tym spotkaniu prowadzenie. Tym razem zmiana oblicza zespołu ze stolicy Hiszpanii
nastąpiła w przerwie. Mourinho zdjął obrońcę i bezproduktywnego wychowanka
wpuszczając w ich miejsce graczy stricte ofensywnych (dla niewtajemniczonych
dodam tylko, że dwie zmiany w przerwie to już niecodzienność, a co dopiero
takie). Oglądając te zawody odniosłem wrażenie, że madrycki trener chce dać
przyjezdnym lekcję pokory, skarcić ich jak niegrzeczne dziecko, które za dużo
pyskuje. W odróżnieniu do meczu z United, w komfortowej sytuacji Mourinho nie
kazał piłkarzom odpocząć, dograć do końca z wygodną przewagą. Nic z tych
rzeczy. Piąty gol dla Realu padł w doliczonym czasie gry, tak na dobicie.
Szczerze mówiąc, mimo że nigdy nie pałałem nadmierną sympatią do Królewskich,
tym razem mogłem się delektować widząc zarówno piękną grę jak i wolę już nie
tylko zwycięstwa, lecz zdemolowania rywala.
I właśnie to jest dla mnie ów zagadkowy fenomen Realu, który
sprawia, że autentycznie się tej drużyny boję. Bo sprawia wrażenie takiej,
która jeśli tylko chce, zmiecie w proch i pył każdego przeciwnika. Wystarczy,
że Mourinho wciśnie odpowiedni guzik. Ktoś pewnie zapyta – no tak, ale skoro
potrafią tak grać, to czemu nie robią tego cały czas w każdym meczu? Odpowiedź
jest banalna, wystarczy wspomniane na początku błyskotliwe porównanie autora
Realu do sportowego auta. Ferrari też można przełączyć na tryb sportowy, ale na
dłuższą metę taka jazda spowoduje awarię przeciążonego silnika. Analogicznie
jest z Królewskimi. Być może właśnie szafowanie siłami zawodników jest głównym
obecnie zadaniem ich trenera. Jeśli rozegra to dobrze, 25 maja b.r. wzniesie w
górę puchar Ligi Mistrzów.
grafika z foter.com
grafika z foter.com
niedziela, 17 marca 2013
Recenzja filmu „Kobieta w czerni"
Plakat z
Radcliffem rodem jak z serii o Harrym Potterze. Nawet tło wydaje się być
przesiąknięte złą mocą Voldemorda, grozą dementorów i całą magią Hogwardu. Nic
więc dziwnego, że do Kobiety w czerni podeszłam z dużą rezerwą, choć i
zaciekawieniem co do gry aktorskiej odtwórcy roli Harry`ego Pottera. Czy było
warto?
sobota, 16 marca 2013
Mamy alergie pisze fantasy
A teraz będzie bajka! Ściśle rzecz ujmując zaczęliśmy
współtworzyć opowiadanie fantastyczne.
Reguły są proste – od dziś w każdą sobotę pojawiać się będą na naszym blogu
fragmenty opowieści, powiązane z powstającymi w środę fragmentami Jacka. Jego odcinki
możecie śledzić na olej.tv. Zapraszamy do lektury wszystkich fanów fantasy i
nie tylko. Zanim zaczniecie hejtować –
dajcie nam się rozkręcić. : D
#1 Ból w Dubenhorn: Intro
Tego wieczoru w karczmie nie było zbyt wielu gości. Radochna
ze znudzeniem wycierała i tak już czyste kufle ścierką. Wraz z nadejściem
wiosny ciężko było dotrzeć do Dubenhornu. Wędrowcy z północy musieli zmagać się
z roztopami na równinach, a zawsze ciężkie do przebycia pasma gór na południu
były pokryte jeszcze śniegiem. Mieszkańcy zaś, po okresie zimowej wegetacji, wznowili
pracę na surowym terenie. Kto najszybciej zbierze surowce, uchroni swoje
poletko przed wodą, znajdzie kawałek trawy do wypasu zwierząt.
Barmanka odłożyła kufel pod ladę. Zbliżała się pora wieczerzy,
więc powinni zjawić się stali bywalcy. Wśród nich był Vengerud, około trzystuletni
krasnolud, który od 3 lat zaopatrywał Dubenhorn w drewno. W osadzie pojawił się
niewiadomo skąd. Mieszkał z dala od ludzi, w chacie, którą sam z mozołem
zbudował. Stronił od kontaktów z mieszkańcami. Ograniczały się one do interesów
i wizyt w karczmie, gdzie tego dnia zjawił się jak zwykle, kiedy słońce chyliło
się ku zachodowi. Właściciel uśmiechnął się pod nosem na jego widok, ponieważ
Vengerud słynął z wilczego apetytu. Często w połowie codziennej uczty musiał
luzować swój wielki pas, dając sobie więcej miejsca na jagnięcinę i piwo.
Radochna od razu nalała mu trunku, w końcu co wieczór
zamawiał to samo. Nie pałała do krasnoluda wielką sympatią, ale znajomość z nim
była dla niej korzystna. Gdy miała wolną chwilę chodziła do lasu i szukała
roślin, choć nie była zbyt dobrą zielarką. Starała się, lecz tylko dzięki pieczy
Vengeruda nad jej zbiorami nie było ofiar śmiertelnych. Widywali się więc dość
często – wieczorami w karczmie, za dnia w lesie.
- Dziękuję, ale dziś nie przyszedłem tu, żeby jeść –
powiedział powoli ochrypłym głosem krasnolud.
- Nie? Na świętego Cuthberta, co się stało?! – prawie
wykrzyczała Radochna. Widać było, że się zmartwiła. Wiedziała, że tylko coś
bardzo poważnego może odciągnąć gościa od jedzenia.
- Spokojnie kobieto. – odparł szorstko Vengerud, wyraźnie
zażenowany zachowaniem barmanki. – Skończyła się zima, nikt w Duberhorn nie
potrzebuje już tyle drewna. Chciałem spytać, czy wiesz, gdzie można by jaką
robotę załapać?
- Mnie pytasz? Też codziennie tu przesiadujesz. Porozmawiałbyś
z innymi to może byś się czegoś dowiedział, a nie tak wiecznie sam. Nie tylko o
drewnie można rozmawiać! Podać piwa, czy nie? – zezłościła się.
- A trącił cię trol babo! – wstał, obrócił się na pięcie i
ruszył ku wyjściu.
- Głupi! Widzisz, że goście się zbierają to i byś może się
dowiedział o jakiejś robocie. Sam wiesz, że teraz silne chłopy są potrzebni.
Siadaj i pij! – postawiła kufel na ladzie przy barze i weszła do pomieszczenia
obok, które było kuchnią.
Vengerud niczym posłuszne dziecko przycupnął przy barze i zamoczył gęste wąsy w piwnej pianie. Długo rozglądał się za potencjalnym pracodawcą, albo chociaż kimś, kto zapłaciłby za ów złocisty trunek. Dla krasnoluda nadeszły ciężkie czasy.
Vengerud niczym posłuszne dziecko przycupnął przy barze i zamoczył gęste wąsy w piwnej pianie. Długo rozglądał się za potencjalnym pracodawcą, albo chociaż kimś, kto zapłaciłby za ów złocisty trunek. Dla krasnoluda nadeszły ciężkie czasy.
piątek, 15 marca 2013
Pierogarnia Stary Młyn
Właśnie wróciliśmy z kolacji w pierogarni Stary Młyn w
Toruniu. Co tu dużo mówić. Jest to lokal powszechnie znany, który już swoje
pozytywne recenzje w Internecie zebrał. Niemniej jednak przy okazji cyklu Lokalizator powiemy kilka słów od
siebie.
czwartek, 14 marca 2013
„Szeroka No. 9"
Dziś rozpoczynamy dział Lokalizator. Czyli chodząc sobie po świecie, a najczęściej po Toruniu, będziemy oceniać i komentować różne kawiarnie i inne lokale. Ja jestem inicjatorką i głównym kawoszem, a Daniel chodzi za mną, je i płaci :).
__________________________________________________
wtorek, 12 marca 2013
Rozwiane ob(ł)awy
Obejrzałem „Obławę”! Ku mojemu
zaskoczeniu film ten wyszedł bardzo szybko na DVD, dzięki czemu nie zdążyłem o
nim zapomnieć i obejrzałem. Wiele się nasłuchałem o tym obrazie, jaki to
kontrowersyjny, pełen szokujących treści. I tu pojawia się mój pierwszy problem.
W zapowiedziach czytałem, że „Obława” obala polskie mity dotyczące wojny,
deheroizuje utarte wizje walczących do ostatniej krwi Polaków. Tyle, że aby
zobaczyć obalone mity najpierw trzeba w nie wierzyć. Ja niestety do tej grupy
społecznej się nie zaliczam. Jestem tylko człowiekiem i rozumiem, iż w
sytuacjach ekstremalnych (a za takie uważam wojnę) ludzie będą robić wszystko,
aby przeżyć. Sposoby schodzą tutaj na dalszy plan. Dlatego było dla mnie
oczywiste, że w czasie niemieckiej inwazji nie wszyscy łapali na broń i biegli
na pierwszą linię frontu. To, że dotychczas oglądaliśmy tylko bajki w stylu „Bitwy warszawskiej” gdzie
drobne panie łapią za CKM, a ramię w ramię z żołnierzami, z krzyżem w dłoni
pędzi ksiądz, jest tylko naszym narodowym zboczeniem. „Obława” jest kolejnym
filmem o II wojnie światowej, z którego jednak wyjęto martyrologię i mesjanizm.
Cała historia przedstawiona w
tym filmie jest w zasadzie banalna. Grupa żołnierzy, zepchnięta przez wroga do
podziemia, gnieździ się w spartańskich warunkach w lesie i działa na zasadach
partyzanckich. Mają swojego hitmana (Marcin Dorociński), który likwiduje złych
Niemców i polskich zdrajców. Wśród grupy walecznych mężów krząta się Pestka (Weronika Rossati), ni to
pielęgniarka ni to praczka. Dziewczyna traci wiarę w sukces Polaków, wybiera
kolaborację. W kontaktach z Niemcami pomaga jej etatowy konfident Hitlerowców –
Henryk Kolendowicz (Maciej Sthur).
Żeby nie znudzić widza, cała
fabuła została mocno udziwniona dwoma czynnikami. Po pierwsze – chronologia.
Liczne retrospekcje są jedynym źródłem jakiegokolwiek napięcia, czym przy
okazji nieco utrudniają odbiór filmu. Po drugie – związek przyczynowo-skutkowy.
Oglądałem ten film dość późnym wieczorem lecz uważnie, jednak mimo wszystko w
pewnym momencie nie wiedziałem już, od kogo się to wszystko zaczęło. Żona
Kolendowicza (Sonia Bohosiewicz) chce pozbyć się niekochanego męża. Jej ojciec
donosi na zięcia polskim żołnierzom. Zabójca Dorociński wyrusza po
Kolendowicza, by zastrzelić go w lesie. Dowiadujemy się także, że kaprala Wydrę i Kolendowiczową łączy wspólna przeszłość. Drugi ciąg to historia Pestki.
Przychodzi do Kolendowicza, razem spotykają się z Niemcami. W konsekwencji
spotkania dochodzi do rzezi w obozie partyzantów. Niby nic takiego ale
zagmatwane, prawda?
Wreszcie gra aktorska. Wszystko
kręci się wokół czworga bohaterów (Sthur, Dorociński, Rossati, Bohosiewicz).
Najprostsze zadania miała odtwórczyni roli Pestki. Cicha, cnotliwa, pełna
pokory i skruchy. Brakuje wewnętrznej walki, rozdarcia między własnymi
interesami, a wiarą w rodaków. Po tej hollywoodzkiej
gwieździe spodziewałem się więcej. Odrobinę emocji widać w grze Sonii
Bohosiewicz. Mimo, że jej miłość do męża, o ile w ogóle była, wygasła, możemy
zaobserwować jej rozterki, wahania. Szczerze mówiąc, najbardziej w „Obławie”
podobał mi się Dorociński. Bardzo dobrze oddał psychikę wysoce indywidualnej
postaci jaką grał. Po serii filmów gdzie występuje jako melancholijny,
zagubiony romantyk (swoją drogą widziałem ostatnio zwiastun filmu „Miłość”
gdzie wraca do tego typu bohatera; panie Marcinie, why?), w tym filmie jawi się
jako bezwzględny killer, który przed wykonaniem wyroku potrafi gawędzić z
ofiarą o piłce nożnej (świetna scena!). Grając kaprala Wydrę według mnie pokazał, że to czołowy polski aktor pokolenia w
wieku około lat 30. A co pokazał Sthur? Oddał charakter swojej postaci dobrze,
solidnie, pokazał wszystko co miał pokazać jako Henryk Kolendowicz. I pewnie
uznałbym, że to kolejna jego dobra rola, gdyby nie fakt, że zagrał w tym filmie
z Dorocińskim, który go przyćmił. Na koniec mały kamyczek do ogródka „Obławy”.
Postać Kolendowicza: kolaboranta, materialisty i egoisty została ukazana źle.
Widać, że chciano stworzyć bohatera
pełnego wewnętrznych sprzeczności, który współpracować z Niemcami musi, żeby
przetrwać. Jednak w „Obławie” widzę tylko typowy czarny charakter, który dzięki
donosom żyje w przepychu i instrumentalnie traktuje żonę. Kiedy już zdążymy go
znielubić pojawia się jego ludzka twarz.
Nie wykorzystuje Pestki, a przed śmiercią pokazuje, że tak naprawdę kocha żonę
i prosi swojego oprawcę o opiekę nad nią. Zwłaszcza ten ostatni gest sprawił,
że ręce mi opadły.
Podsumowując, jeśli znacie
historię „Obława” nie będzie dla was szokiem. Może za to być jednym z
pierwszych REALISTYCZNYCH polskich filmów o tematyce wojennej. Wszystko to
dźwiga na swoich plecach Dorociński, który intryguje i ciekawi. Dlatego warto
obejrzeć ten obraz, choćby ze względu na niego.
grafika z: link
Subskrybuj:
Posty (Atom)