Właśnie ten typ proponuje nam w swojej powieści „Pozdrowienia z
Londynu” Krzysztof Beśka. Fabułę kryminału osadza w Łodzi z końcówki XIX wieku.
Młody detektyw Stanisław Berg rozpracowuje wraz z przyjaciółmi sprawę serii
morderstw dokonywanych na kobietach. Ofiary są dotkliwie okaleczane, a główny
bohater zmaga się nie tylko z mordercą, ale też z rosyjskimi władzami, bowiem
Łódź tamtych lat była okupowana przez cara. „Pozdrowienia z Londynu” to druga
powieść Beśki, opowiadająca o ciemnej stronie XIX-wiecznej Łodzi. W 2012 roku
autor wydał już „Trzeci brzeg Styksu”.
Co prawda w Łodzi nigdy nie byłem, jednak czytając „Pozdrowienia…”
ma się wrażenie, jakby autor znał to miejsce od dziecka. Trafnie uchwytuje
charakter tego miasta – przede wszystkim fabrycznego oraz wielokulturowego.
Wśród przewijających się bohaterów napotykamy Polaków, Rosjan, Niemców, Żydów,
czy Brytyjczyków. Zachęceni pozytywistycznymi hasłami tworzą wielki organizm,
który jest jednak bezlitosny dla słabych jednostek. Oprócz najważniejszej w
utworze akcji, autor bardzo uważnie zrekonstruował ówczesne hierarchie
społeczne, nastroje wśród mieszkańców i wreszcie słabości, z którymi zmagali
się nawet najbogatsi. Sama historia od początku jest frapująca. Podejrzenia
padają na coraz to nowe twarze, jednak dopiero w kulminacyjnym momencie
czytelnik poznaje rozwiązanie.
Beśka sprawnie porusza się między poszczególnymi wątkami, chociaż wydaje
się, że przewijająca się historia miłosna mogłaby być nieco bardziej
rozwinięta. Całość jest spójna, poprawna w aspekcie językowym. Autor skupia się
na akcji, a jeśli występują dłuższe opisy, czyta się je dość płynnie, nie
tracąc związku z wydarzeniami fabuły.
Podsumowując, „Pozdrowienia z Londynu” to dobrze napisany kryminał
retro, który łączy i ubarwia realne historie i miejsca. Czytając tę książkę ma
się wrażenie, że ciągle coś się dzieje; kiedy historia jednego bohatera
spowalnia, przyspiesza inna. To zapewnia niezbędne dla tego typu powieści
napięcie i narastającą w czytelniku ciekawość. Ów pośpiech jest też w
niektórych momentach wadą, bowiem odbiera ważniejszym scenom dramaturgii,
chwili, by czytelnik mógł delektować się choćby punktem kulminacyjnym. Odbija
się to także na prezentacji bohaterów, którzy poprzez ciągłe działanie, nie
dają się poznać w takim stopniu, w jakim życzyłby sobie tego odbiorca. Cóż,
Stanisław Przybyszewski, którego postać pojawia się epizodycznie w powieści, to
nie jest, ale Krzysztof Beśka trzyma poziom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz