Kamerdyner
Zaczynamy od filmu biograficznego, który zwraca uwagę na problem
rasizmu. Problem, o którym myślałem, że już dawno odszedł w zapomnienie, ale
niestety choćby piłkarskie stadiony pokazują, że głupich nie brakuje. Ale do
rzeczy. Kamerdyner to wyśmienita historia czarnoskórego chłopca, który z
plantacji bawełny wybił się do wielkiego świata. Naprawdę dobry film o tym, jak
murzynek (Forest Whitaker) trafił do (o ironio) Białego Domu i jaki miał wpływ na los czarnoskórych
w USA. Przy okazji Kamerdynera mała dygresja. W ostatnich latach, tak jak Polska nie może wyzwolić się od kina mniej lub bardziej obracającego się wokół tematyki wojennej (Pokłosie, Obława, Róża, W ciemności, Bitwa warszawska, etc. etc.), tak w Stanach rządzą obrazy przypominające o mrocznych czasach rasizmu i plantacji bawełny. Na gali Oscarów ten nurt reprezentował przede wszystkim „Zniewolony" (a właściwie „12 Yeras a Slave"), a przecież niedawno powstały też „Służące" czy choćby „Django". Różnica polega na tym, że Amerykanie sprawiają, że historia nie jest nudna dla przeciętnego widza. W Polsce nadal tkwimy w świecie jednowymiarowych, mesjanistycznych bohaterów.
Nasza ocena: 7,5/10
Czas na miłość
Teraz coś lżejszego. Komedia romantyczna w brytyjskim stylu,
ogłaszana wszem i wobec jako następca słynnego „Love actually”. Jednak dla mnie
to zupełnie inny typ. Opowiada o chłopaku, a właściwie całej rodzinie, w której mężczyźni dysponują umiejętnością cofania się w czasie. Dla niektórych być może nużąca, dla innych może nawet
irytująca, ale ma swój urok. Ciepłe i w sumie optymistyczne spojrzenie na życie
jako takie, na każdy dzień, który przeżywamy. Szczególnie spodobały mi się
relacje ojciec-syn, głównie ze względu na niezawodnego Billa Nighy`a. Ogólnie:
ciekawa propozycja na miły wieczór.
Nasza ocena: 6,5/10
Wielki Gatsby
Film nieco starszy od pierwszych dwóch, z tego co widziałem,
bodajże w marcu będzie miał premierę w Canal+. Historia z cyklu American Dream, która jak zwykle kręci
się wokół kobiety. Fabuła średnia, jednak ten film jest przede wszystkim ładny.
Nie porywający, nie genialny, ale ładny. Estetyka tego obrazu jest na
najwyższym poziomie. Choćby ze względu na to, film warty obejrzenia. Najlepszymi argumentami przemawiającymi za estetyką Gatsby`ego są dwa Oscary: za najlepsze kostiumy i scenografię. Nie zapominamy także o bezbłędnym ostatnio Di Caprio, największym przegranym tegorocznej gali.
Nasza ocena: 8,5/10
Radio na fali
Przypomniał mi się niedawno, przy okazji rozmowy o filmach
opowiadających o radiu. „Radio na fali” wyprodukowano w 2009 roku w Wielkiej
Brytanii i opowiada o pirackiej rozgłośni, która puszcza nietolerowany w latach
60. rock i pop. Cała stacja ma siedzibę na statku, dryfującym po morzu
Północnym. Naprawdę świetna komedia z dramatycznymi momentami. Kto nie widział –
polecam! Znów błyszczy Nighy, ponadto Hoffman (fajna rola, choć i tak nie jest
dla mnie tak wybitny, jak to obwieścili po jego jakże heroi(ni)cznej śmierci),
Ifans i Frost. „Radio na fali" zawiera świetną receptę na to, jak pozostać młodym mimo upływających lat.
Nasza ocena: 8/10
Tragedia na przełęczy Diatłowa
Oczywiście w naszym małym zestawieniu nie mogło zabraknąć
horroru. Prawie równo rok temu miała premierę „Tragedia na przełęczy Diatłowa”,
opowiadająca o grupie amerykańskich studentów (wiem, że zaczyna się źle, ale
nie przewijajcie niżej), którzy wybrali się w Ural śladami rosyjskiego badacza
Diatłowa. Historia niby z życia wzięta. Film w sumie ciekawy, długo trzymający
w niepewności (niepewności, bo napięcie byłoby lekką przesadą). Zrobiony na
modną ostatnio modłę filmu amatorskiego. Podobało mi się to, jak zaadaptowano stosunek Rosjan do ludzi w czasie II wojny światowej, czyli połączenie science-fiction z rzeczywistym podejściem do ludzi jako królika doświadczalnego. Trochę irytując za to były ciągłe nawiązania do Zimnej wojny, zwłaszcza, że w 90% przypadków były one zupełnie nieuzasadnione. Gdyby nie fatalne efekty specjalne na
końcu i trochę drewnianą grę aktorską, nasza ocena byłaby wyższa.
Nasza ocena: 6/10
Plan ucieczki
Na koniec coś, co lubię najbardziej. Publicznie przyznaję
się, że mam wielką słabość do durnych hollywoodzkich filmów akcji. Zastrzegam jednak,
że nie chodzi mi o każdą strzelankę rodem z USA, tylko o pewne typy w bardzo
konkretnym stylu. Po prostu wychowałem się na filmach ze Stallone`em i
Schwarzeneggerem, w których rozwalają wszystko dookoła (patrz: „Rambo”, „Terminator”,
„Predator”, itp., itd.). Wyobraźcie sobie więc moją radość, gdy wyszedł kolejny
(po „Niezniszczalnych”, którzy są w ścisłej czołówce moich ulubionych filmów
ever!) film, w którym obaj starsi panowie (Stallone rocznik 1946, Arnold 1947)
robią zadymę. Tym razem są więźniami i uciekają, niszcząc wspólnymi siłami
czarny charakter. Zdaję sobie sprawę, że praktycznie wszystko w tym filmie jest
kiczowate i wyjątkowo nieskomplikowane, ale za to to kocham! Moje spaczenie
niech najlepiej odda fakt, że oceniam ten film na 9, a Stallone rolę w nim
otrzymał nominację do Złotej Maliny :P
Btw. W tym roku wychodzi trzecia część „Niezniszczalnych” co po raz trzeci będzie spełnieniem moich marzeń, a w 2015 wyjdzie ostatnia (chyba) część Rambo!
Na koniec mała zapowiedź. Na obejrzenie czeka już największy wygrany tegorocznej gali, czyli „Grawitacja", na horyzoncie pojawił się także „American Hustle". Może to zabrzmi strasznie, ale rasizmu na razie mamy dość i na „Zniewolonego" się nie wybieramy.
zdjęcie tym razem z foter.com
2 komentarze:
Nie oglądałem żadnego z tych filmów :)
nie wiem czemu, ale myślałam, że bardziej oscarowo dzisiaj u Was będzie.
a ja sobie "rasizm" ściągnęłam w przeddzień rozdania Oscarów, więc już obejrzę w wolnej chwili. :)
Prześlij komentarz